Archiwum z Marzec 2012

“Smacznego”

sobota, 24 Marzec 2012

Dlaczego uważam życzenie „smacznego” za niestosowne? Po pierwsze i wcale nie najważniejsze, nie lubię tego słowa. Źle brzmi. Po drugie nie sądzę, że byłby to jakiś stary obyczaj. Czytając „Pana Tadeusza” Mickiewicza, gdzie zwyczaje opisane są dość dokładnie i traktowane jako świętość, nikt nikomu nie życzy wiadomo czego tuż przed posiłkiem. Pamiętam dość dobrze, kiedy ten zwyczaj się narodził (mniej więcej późne lata 70. / wczesne 80.) i moje zdziwienie, gdy obserwowałem, jak się szerzy i zaraża coraz większe rzesze rodaków. Najpierw było tubalne „smacznego!” druha komendanta przed posiłkami na obozach harcerskich (my gromko odkrzykiwaliśmy „dziękujemy!”), a potem przyszedł jakiś obcy człowiek do naszego mieszkania, z tak zwaną „sprawą” do mojej matki czy ojca (akurat siostra i ja jedliśmy) i żeby okazać, że jest dobrze wychowany, rzucił „smacznego!”. To był pierwszy raz, gdy ugodzono mnie tym pozdrowieniem w sytuacji prywatnej. Poczułem, jak ktoś, kogo nie znam, zwraca uwagę na coś, na co nie chcę, żeby zwrócił uwagi i wręcz zagląda mi do talerza. Niemiłe uczucie.

Po trzecie, no właśnie, przyjrzyjmy się powyższej sytuacji. Wchodzi, powiedzmy, pan Jan do domu pana Zygmunta. Żona pana Zygmunta spożywa właśnie obiad, czyli ziemniaki, surówkę i bitki. Pan Zygmunt przed chwilą skończył posiłek, jest gotowy do konwersacji i przyjęcia gościa, pani Zygmuntowa, jak widać, nie. Pan Jan, kierowany potrzebą wykazania się „dobrym wychowaniem”, spogląda na panią Zygmuntową i życzy jej „smacznego”. Jak to widzi pani Zygmuntowa? No cóż, być może jest zła, że pan Jan przyszedł akurat teraz, bo jeszcze trzy minuty i skończyłaby posiłek. Wtedy gość nie widziałby jej nad talerzem, na którym połyskują matowo lekko już ostygły sos, resztki ziemniaków, świecą oranżem maźnięcia po surówce i smętnie kulgają się kawałki bitek. Chciałaby prawdopodobnie być lekko niewidoczną dla gościa, oczywiście dopóki nie skończy, nie odniesie niezbyt pięknego naczynia po posiłku do kuchni, nie ogarnie się (może mieć coś w kącikach ust) i nie wyjdzie do gościa w pełni przygotowana. Tego prawdopodobnie oczekuje od pana Jana: że po „dzień dobry”, które wypowiedział na powitanie, lekkim skinieniu głowy w jej stronę, nie będzie patrzył ani na nią, ani na jej cholerne ziemniaki ani na to, jak je. Niestety, pan Jan chce się wykazać i wypowiada nieszczęsne „smacznego”. W tym momencie pani Zygmuntowa wie, że: pan Jan patrzy na nią i obserwuje, jak ta przeżuwa, patrzy na talerz, gdzie wciąż widać ten matowy sosik i maźnięcia po surówce, być może widzi kawałek kotlecika w kąciku ust, albo plamę na bluzeczce po tym, jak kawałek ziemniaka upadł w sos i chlapnął na kołnierzyk, ponadto zmusza panią Zygmuntową do odpowiedzi, bo jeśli nie odpowie, będzie uznana za źle wychowaną. Dlatego pani domu odpowie albo z pełnymi ustami, czyli raczej wybełkocze, „dziękuję” dowodząc, że jest źle wychowana (bo z pełnymi ustami się nie mówi), albo odpowie po dłuższej, krępującej przerwie, gdy będzie się głupio uśmiechać i wskazywać palcem, że żuje, a potem, że przełyka.

Dawno temu rodzic mój uczył mnie zasady dobrego wychowania zawierającej się w prostej maksymie „dżentelmen nie widzi”. Oznacza to mniej więcej, że w dobrym tonie jest filtrowanie sytuacji i skupianie uwagi na tym, co ważne, a nie na wszystkim. Dżentelmen wchodząc do czyjegoś domu nie rozgląda się jak prostak i nie mówi „smacznego”, „o, jakie ładne majtki się suszą”, „o, chyba trzeba zmienić pieluchę temu bobasowi”, „o, maleństwo zrobiło dziurę w skarpetce”, „o, gotuje pani kalafiora, bo śmierdzi?”, „och, otwórzcie okno, bo tak tu duszno!”, tylko wita się, po czym kieruje uwagę na te obszary, które w żaden sposób nie będą dla gospodarzy krępujące. Patrzenie komuś w talerz, zmuszanie go do odezwania się z pełnymi ustami, obserwowanie podczas żucia, jest rzeczą krępującą.

Istnieje też inna sytuacja, taka, gdy jakaś grupa siedzi przy dużym stole. Rodzina, uczestnicy szkolenia itp. Jeśli jest to rodzina, zwyczaj mówi, że gospodyni daje znak rozpoczęcia jedzenia sama zaczynając jeść, a znakiem zakończenia posiłku (gdy widzi, że już wszyscy są najedzeni) jest położenie przez nią na stole serwetki albo po prostu charakterystyczne odłożenie sztućców. W stadłach bardziej patriarchalnych znaki te daje gospodarz. Nie ma żadnego „smacznego”, „bo wypada coś przed jedzeniem powiedzieć”. Jak chcesz coś rzec, by odepchnąć krępującą ciszę, powiedz anegdotę (krótką), albo że jesteś głodny jak wilk, a nie „smacznego”! Jeśli chodzi o grupy biznesmenów na szkoleniach, nie ma tam z reguły „ojca” stadła, więc można zacząć jeść po prostu wtedy, gdy kelner przyniesie posiłek. Czekanie, aż talerz pojawi się przed dwudziestką innych ludzi jest niezbyt rozsądne, bo do tego czasu nasze jedzenie zwyczajnie ostygnie. Dlaczego w takiej grupie także nie należy mówić „smacznego”? Po pierwsze, tak jak wcześniej, jest to moim zdaniem nietaktowne (mimo, że na samym początku jeszcze nie mamy niczego w ustach, a talerze wyglądają wciąż estetycznie), po drugie załóżmy, że raz odpowiemy złamani naciskiem społecznym, ale za chwilę do sali wchodzi spóźnialski uczestnik szkolenia, który, żeby się popisać dobrym wychowaniem, pozdrawia nas kolejnym „smacznego”. I co? Mamy wypluwać śląskie kluseczki, by mu odpowiedzieć? Wchodzi za dwie minuty spóźnialska i znowu słyszymy „smacznego”. A potem wchodzi, na szczęście już ostatnia osoba, która nie zjawiała się na czas i pozdrawia nas czym? No właśnie. Jeśli będziemy hołdować temu zwyczajowi, zmusi on nas do kilkukrotnego odpowiadania na wciąż to samo, bezsensowne pozdrowienie.

Więc dajmy już spokój z tym paskudnym, wcale nie starym, tylko nowym zwyczajem. Jest to, w moim odczuciu, plebejskie usiłowanie popisania się znajomością savoir-vivre’u. Mówiąc dosadniej, prostacki obyczaj. Sam nigdy nie odpowiadam na „smacznego” (czasami kiwam głową), nigdy tego słowa nie wypowiadam i bardzo proszę, jeśli zastaniecie mnie nad talerzem, w trakcie posiłku, albo przed nim, dobrze się zastanówcie, zanim otworzycie usta, by wypowiedzieć słowo na „s”, bo mogę spojrzeć tym okiem, co na psa.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

Kultura kłamstwa

poniedziałek, 5 Marzec 2012

Chcesz wygrać świetny samochód? Wyślij esemesa! Wystarczy jeden! Nieszczęśnik wysyła. Za chwilę dowiaduje się, że teraz musi wysłać następnych dwadzieścia odpowiadając, czy chce diesla czy benzynowca, zgadując, czy Xenia Xowska gra w serialu „Przy brzegu” czy „Na wiośle”, oraz męczy się, bo aktywował pierwszym esemesem usługę „Very Fun For You”, przez co dostaje teraz pięć wiadomości tekstowych na minutę czegoś od niego żądających i do czegoś namawiających, ponadto podając swój numer telefonu zalogował się do serwisu, który w jakiś tam sposób chce go omamić jeszcze bardziej.

Kupujesz płyn do czyszczenia o barwnej nazwie “Zaxan”. Opakowanie jest kosmiczne i reklama jest kosmiczna. A to zwykły preparat chlorowy, jakich używały nasze babki w przedszkolach i szkołach czasu PRL’u.

Wchodzisz na stronę internetową “X”, gdzie po raz setny widzisz błyskający komunikat, że jesteś milionowym klientem i że to nie żart i że masz kliknąć!

Polityk ogłasza żałobę narodową. Nie po to, żeby komukolwiek pomóc (bo tylko zaszkodzi), ale po to, by podnieść sobie PR.

Instalujesz program o konkretnej funkcji. Jeśli nie będziesz dokładnie śledzić pojawiających się w trakcie tego procesu okien, stwierdzisz ze zdziwieniem, że zainstalowałeś także trzy inne programy, przy czym jeden z nich zmienił wygląd twojej przeglądarki internetowej i teraz nie wiesz, jak to odwrócić.

Kupujesz coś przez telefon, na przykład internet bezprzewodowy. Wskutek bardzo zgrabnej gadki pani w słuchawce godzisz się, by przysłano ci pięć urządzeń, bo „to taka promocja”. Za miesiąc wyjmujesz ze skrzynki pocztowej rachunek za pięć usług.

Pamiętam czasy, gdy kłamstwo było powszechnie uważane za rzecz brzydką i wstydliwą. Przyłapanie kogoś na matactwie było zdarzeniem przykrym dla obu stron. Owszem, akceptowano łgarstwo w dobrej wierze, np. „Świetnie wyglądasz!”, wiadomo o co chodzi. Nie każdy osobnik po pięćdziesiątce prezentuje się ładnie, ale że niewiele można z tym zrobić, trzeba człowieka podtrzymać na duchu. Zatem akceptowano kłamstwo pro publico bono.

Jednak w dzisiejszych czasach stało się coś dziwnego. Wiemy, że okłamuje nas większość firm. Kłamią reklamy, kłamią producenci, kłamią usługodawcy, kłamią politycy oraz kapłani. I nikt jakoś nie protestuje. Bo w sumie nie wiadomo przeciwko komu. Odpowiedzialność jest rozproszona. Czy kłamie sprzedawca w telefonie? Nie, on mówi to, co mu kazano. Czy ten, który mu kazał, kłamie? Nie, on realizuje plan sprzedaży. Jeśli mu się nie uda, zostanie zwolniony i jego miejsce zajmie inny człowiek. Czy kłamie marketingowiec, który wymyślił fajny „myk”, na który złapie się wielu klientów? Nie, on po prostu jest „kreatywny”, dzięki czemu dostanie premię. Czy kłamie jego szef? Firma reklamowa? Polityk? Nie, on realizuje “linię partii”. Kapłan? Nie, on działa na rzecz świętego kościoła. Kto atakuje kościół, atakuje krzyż, kto atakuje krzyż, atakuje prawdę, ot co. Proste. Słucham Radia Maryja, to wiem.

Zakłamany jest system. Sytuacja. Psychologia społeczna pokazuje, że gdy człowiek tkwi w niedobrej sytuacji, zaczyna się zachowywać źle. My tkwimy w niedobrej sytuacji, bo otacza nas niesłychane zagęszczenie informacji, która jest kłamstwem. Moim zdaniem trudno zostać obojętnym, bo albo człowiek zacznie to akceptować i racjonalizować (np. “No co? Przecież oni muszą zarobić”), albo zwariuje. Mam wrażenie, że wybiera częściej to pierwsze.

Ale istnieje także trzecie, nieco donkiszotowskie, rozwiązanie

Trzeba zacząć protestować tu i teraz przeciwko wszechogarniającemu kłamstwu politycznemu, gospodarczemu, religijnemu.

I ja protestuję. Tu i teraz.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)