O tłumaczeniach

Dzisiaj wpis archiwalny. Miłej lektury.

Jak niektórzy czytelnicy wiedzą, zajmuję się pisaniem opowiadań i powieści science fiction, w związku z czym znam dosyć dobrze środowisko rodzimych twórców, otarłem się także o tłumaczy. Do dzisiaj wspominam dyskusję na panelu odbywającym się w ramach pewnego konwentu, podczas którego to panelu rozmawialiśmy z o tym, do jakiego stopnia tłumacz ma prawo zmienić tekst. Padła teza, że przekład jest jak kobieta: albo piękny, albo wierny. Zapewne jest w tym sporo racji, ale gdy doszło do omawiania poziomu tłumaczeń filmów animowanych, zagotowało się.

Na pierwszy ogień poszły odstępstwa od „wierności”:

(Tarzan) – I said he could stay. It doesn’t make him my son. (Powiedziałem, że może zostać. To nie czyni go moim synem). Jak to zdanie zostało przetłumaczone? „Weź go sobie, ale moim synem nie będzie nigdy”. Przepraszam, czy tłumacze mają nas za imbecyli, którzy nie pojmą subtelnego przekazu? Chyba nie, bo oto inny przykład:

(Shrek 2) – But he doesn’t like to be disturbed (ale nie lubi, jak mu się przeszkadza) – to zdanie przetłumaczono następująco: „ale radia słucha tylko w pogodę”. O co chodzi?! O to, że głosu wypowiadającej tę frazę postaci udziela Wojciech Man, właściciel (ko-właściciel?) radia „Pogoda”, więc tłumacz pomyślał, że zrobi świetną aluzję. Zrobił. Z pewnością zrozumiałą dla większości odbiorców i z pewnością wierną.

(Auta) - Not in my town (nie w moim mieście) – “no i na co ci to było?”

(Auta) – dialog, w którym jeden wóz mówi do drugiego, że czas między zmianą świateł ulicznych nie jest stały, ale zmienia się co drugi czy trzeci raz (jest to nieregularność stała), na co słyszy, że lata sześćdziesiąte (czy siedemdziesiąte) mu nie służyły, zamieniono na wymianę zdań (cytuję z pamięci): chciałbym być takim światłem i migać; i odpowiedź: ty lepiej odstaw te biopaliwa.

(Piorun) – tłumacze pominęli wszystkie teksty związane z zielonym okiem głównego złego bohatera.

(Piorun) - Not on my watch (nie na mojej służbie) – “nie za bardzo wczuwasz się w rolę”

(Piorun) - It’s a good day to die![ (to dobry dzień, by umrzeć) – “ze śmiercią mi do twarzy”

I tak dalej. Przykładów jest mnóstwo, w zasadzie można wziąć dowolny film animowany i w każdym takich odstępstw będą pełne garście. De facto nie oglądamy filmów wytwórni Dream Works, Disney, Pixar, oglądamy obrazy tych firm słuchając dość dowolnych INTERPRETACJI oryginalnych tekstów.

Zastanawiam się, jakim prawem. Mnie nie interesuje, co tłumacz X czy Y uważa za “ciekawszą wersję”, interesuje mnie, co chcieli przekazać twórcy. Niektóre zabiegi są tak karkołomne, że pewne sytuacje stają się nieczytelne, vide dyskusja Pioruna z kocicą nad mostem, o facecie z zielonym okiem. Jak przełożyć rozmowę o zielonym oku NIE WSPOMINAJĄC O NIM???

Przykładów związanych z wiernością jest tak dużo, że nie mam siły ich wymieniać.

Poza tym to jeszcze nic, bo jest inne, gorsze zjawisko. Jakiś czas temu, za czasów „Króla lwa”, „Alladyna”, „Małej syrenki”, czy „Pięknej i bestii”, postacie bajkowe mówiły ładną, dość bogatą polszczyzną i rodzic z pewnością cieszył się, że oglądająca bajki progenitura wdrukowuje sobie poprawne związki frazeologiczne i barwne przenośnie. Tymczasem przyszło „nowe” i nie wiedzieć czemu, może dzięki świetlanej myśli marketingowej, nasze dzieci przestały słyszeć język wysokich lotów, na którym mogłyby się wzorować, ale wygibasy zapożyczone od praskich żuli, bo tak zapewne jest bardziej dżezi, trendy, z pewnością nie passe. Teraz, gdy postać mówi:

(Roboty) – I’m okay (czuję się dobrze), tłumacze każą polskim aktorom mówić „w porzo”. Gdy w oryginale jest:

(Roboty) – Bye! (Pa! Cześć, Trzymaj się!), tłumacze mówią „nara”! Gdy narrator opowieści stwierdza:

(Nowe szaty króla) – They ruined my life (zrujnowali mi życie), tłumacz zaostrza przekaz i słyszymy „schrzanili mi życie”

Od słów „No” i „normalnie” w filmach dla dzieci aż się roi (Madagaskar, Sezon na misia). Szczytem dobrego humoru jest to, że w filmie „Asterix i Obelix. Misja Kleopatra”, zbuntowani robotnicy krzyczący zapewne w oryginale „dość!”, w wersji polskiej wykrzykują „będzie tego!”

Mam wrażenie, czy może nadzieję, że trend ten ostatnio został nieco zarzucony, chociaż nie wiem, co myśleć o wykrzykniku z filmu Auta: “wal się na maskę!”

Nie chcę, żeby moja córka pewnego dnia, gdy zechce oznajmić, że „już wystarczy”, „mam dość”, albo „zdaje się, że już jest pełno”, uraczy moje uszy zdaniem: „będzie tego”. Doszło do tego, że o ile kiedyś uwielbiałem polski dubbing, teraz puszczam bajki wyłącznie w oryginale. Bo się boję, że jej zaszkodzi. No normalnie się boję, że znowu jakaś francowata (Herkules) morda schrzani mi normalnie dziecko, no. Dlatego, no normalnie, prośbę mam: tłumacze, zbastujcie, jak rany, bo pójdę się wzruszyć (Tarzan). Nara.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

9 odpowiedzi do “O tłumaczeniach”

  1. Magd mówi:

    Hm, jak się przypomnisz kiedyś na żywo, to się z Tobą będę mogła na ten temat pokłócić ;) Bo to jeden z tematów, na który bardzo lubię dyskutować, ale próba takiej dyskusji przez sieć w komentarzach na blogu nie będzie efektywna. Może jakoś na następnym konwencie…

  2. Mister Z. mówi:

    Tytuły też są niezłe…

    “Hangover” jako “Kac Vegas” (the joke’s on you now!) wyszła druga cześć, która dzieje się w Bangkoku… polski dystrybutor w panice zestawił: Kac Vegas 2: Bangkok….

    “Die Hard” niefortunnie przetłumaczone jako “Szklana Pułapka”, gdzie potem budynków już niet… (a przypominam, że: die hard znaczy “To resist against overwhelming, hopeless odds”. – choć może i dobrze, bo jakby przetłumaczyli to jako “uparty skurczybyk” to byłby problem…

    niestety, jednak poza problemem “lokalizacji” dochodzi również kłopot z najzwyczajniejszym brakiem kompetencji…

    3 dni temu słyszę w TV (serial, którego nie znoszę, Dharma i Greg)

    w tle:
    - where do you want to sit?
    - shotgun!…

    lektor:
    - gdzie chcesz siedzieć?
    - strzelam…

    (na boga… nawet google, jeśli się go zapyta odpowie, że “shotgun” w kontekście wybierania miejsc w samochodzie oznacza miejsce obok kierowcy!) jeśli się nie wie co fraza może oznaczać, to nie należy wymyślić, tylko sprawdzić!

    albo inny przykład (stary film o mafii)

    - will they catch us?
    - eventually…

    i lektor:
    - złapią nas?
    - ewentualnie….

    NO ŻESZ CO TO MA…!?

  3. ikari mówi:

    “Tron: Legacy”
    (“Tron: Dziedzictwo” samo w sobie brzmi, jakby chodziło o Tron… a Tron to przecież imię (nazwa ;) ) jednego z bohaterów, przynajmniej pierwotnego filmu z 1982)

    Clu do Castora, na pożegnanie: “End of line, pal!”
    tu parę przypisów:
    1. End Of Line to w ASCII znacznik końca linii, ew. końca komunikatu, wiadomo.
    2. End Of Line to tekst, którym w Tronie z 1982 Master Control Program kończył większość swoich wypowiedzi, i to tonem “koniec dyskusji”
    3. End Of Line to była nazwa klubu prowadzonego w “Tron: Legacy” przez Castora
    z którego Clu właśnie wychodził i go wysadzał w powietrze
    …i teraz…
    polskie tłumaczenie:…
    “nie zakładaj niczego z góry”.

    Tak, drogi tłumaczu, rozumiemy, że dostajesz tekst, który nic dla Ciebie nie znaczy, nie wiesz, o co chodzi, nie rozumiesz jego genezy ani nawiązań do branży, do której film (zwłaszcza ten pierwszy) często nawiązuje (oryginalny “Tron” jest pełen żargonu informatycznego)… Więc zakładasz, że chodzi o coś, co czarno na białym mówi, że ten zły właśnie tego drugiego zdradza, tak? Bo widz się nie domyśli, a zresztą coś napisać trzeba?
    Kiedy tłumaczy się dialogi do filmu, obowiązkowe powinno być przynajmniej obejrzenie filmu, którego kontynuację (nawet jeśli luźną) właśnie tłumaczymy.

    Kwiatków tłumaczeniowych było więcej, np:
    “remove yourself from the equation” -> “wyłączyć sie poza nawias” – hmmm, no okej, przynajmniej mamy matematyczne słownictwo.
    Potem:
    “- what is she doing?
    - she’s removing herself from the equation…”
    “- co ona robi?
    - poświęca sie dla nas”
    Serio?!

  4. ikari mówi:

    (edit komentarza by się przydał – miało być oczywiście “jakby chodziło o tron”, takie królewskie krzesło ;) )

  5. Magd mówi:

    Hm, przykłady niefortunnych tłumaczeń można mnożyć – ale dlaczego mam wrażenie, że większość z zarzutów wynika z braku znajomości specyfiki pracy tłumacza…?

    Co do idealnej zgodności z oryginałem: takie parcie na zgodność pojawiło się względnie niedawno w historii translatoryki. Tak uwielbiany przez wszystkich Kubuś Puchatek w przekładzie Ireny Tuwim jest bardzo swobodnym przekładem i nie zawiera całości oryginału – i tak jest z wieloma książkami tłumaczonymi przed II wojną światową i niedługo po wojnie. Wydany został “dokładny” przekład, pod tytułem Fredzia Phi-Phi jakoś dziwnym trafem się nie przyjął – jak myślicie, dlaczego?

    Naprawdę Marcinie chciałbyś, żeby Shrek był tłumaczony dosłownie? Z nawiązaniami do kultury amerykańskiej, których dziecko polskie mając lat 4, 5 czy 6, czy nawet polscy dorośli nie znający się za specjalnie na amerykańskiej popkulturze, po prostu zwyczajnie nie zrozumieją i nie będzie ich to bawić?

    Tłumaczenia tytułów – tu niestety winę ponoszą dystrybutorzy: z wytycznych z jednej z wytwórni filmowych, które miałam okazję widzieć, wynika jasno, że tytuł ma mieć najlepiej dwa słowa, mieć formę przymiotnika z rzeczownikiem. No chyba że nie da się inaczej, bo to na przykład adaptacja filmowa powieści, która posiada dłuższy tytuł. Dodatkowo – często tłumacz już dostaje film do tłumaczenia z ustalonym przez dystrybutora tytułem polskim i nie ma nic do gadania, nawet jeśli tytuł polski ma się tak do treści czy tytułu oryginalnego, jak kurzy zadek do trąbki.

    Wspomniana Szklana pułapka to jeszcze wpadnięcie w dodatkową pułapkę – tytuł do pierwszej części pasował (to bardzo częsty zabieg: tłumaczy się tytuły filmów funkcjonalnie – czyli zgodnie z treścią filmu, a nie dosłownie tak, jak jest w tytule, ta sama zasada często – o ile nie częściej – jest też stosowana w przypadku książek), natomiast po powstaniu kolejnych części stracił nieco sens.

    Listy dialogowe do napisów i listy dialogowe dla lektora to często w ogóle jest inna bajka i absurd w ciapki: ciekawe, czy ktoś z was wie, że w większości przypadków tłumacz dostaje listę dialogową _bez_ samego filmu? To jest dopiero ekwilibrystyka, żeby to przetłumaczyć dobrze – i jednak jak widać z wielu, wielu przykładów tego się często dobrze zrobić nie da. Dodatkowo przy napisach tłumaczenie musi się zmieścić w dość ciasnych ramach znaków/linijek, ponieważ taki już człowiek jest, że słucha “szybciej” niż czyta, więc w tym samym czasie przeczyta mniej niż usłyszy i zrozumie z dialogu mówionego.

    I tak już z innej beczki – nic nie złości mnie bardziej, jak ocenianie tłumaczenia i tłumacza przez pryzmat własnego “widzimisię”, nie znając w ogóle realiów pracy. Nie, nie strony technicznej, bo trudno tego oczekiwać od nie-tłumaczy, ale realiów.

  6. Mister Z. mówi:

    Przez chwilę pracowałem jako tłumacz – pracując właśnie z listami dialogowymi – i często faktycznie dostaje się sam papier bez wizji, ale można też mieć “scenopis” i pewne rzeczy z kontekstu wyciągnąć – co i tak nic nie zmienia, bo dużo zarzutów do polskich tłumaczy jest zawsze z poziomu “błędów językowych i nieznajomości znacznie słów, a nie lokalizacji”.

    Miałem raz bardzo kuriozalną sytuację pracując przy pewnym polskim filmie (o dobrych i złych glinach).

    Akcja działa się w stanach. Polscy aktorzy mówili w pingliszu. Miałem tekst z VHSu po angielsku i miałem zrobić polskie napisy do całości. I problem pojawia się tutaj: to co oni mówią nie ma kompletnie żadnego sensu!… błąd na błędzie, składnia nie ma składu, nie wiadomo w czym rzecz!.. angielska linia dialogowa jest “nie z tej bajki” – i mówią inne rzeczy niż mieli – i jak to ratować?.. napisać to “co faktycznie mówią?” – nie będzie miało sensu… napisać to co “ma być” (kontekst i fabuła) – nie będzie to co naprawdę mówią… napisać to “co było w skrypcie?” – nie jest użyte do dialogu…

    i wyszedł potwór frankenstaina… choć przynajmniej dało się zrozumieć intencje bohaterów…

  7. Magd mówi:

    A, zapomniałam o jednej sprawie w przypadku tych błędów językowych/nieznajomości znaczenia słów: niestety ale poza niewielkimi wyjątkami (taki na przykład Wierzbięta) listy dialogowe/dialogi dla lektora czy pod dubbing robią nie ci, którzy są dobrzy, ale ci, którzy są tani, i tu kółeczko się zamyka, bo tani tłumacz rzadko kiedy będzie miał tyle wiedzy, żeby uniknąć błędów językowych.

  8. ikari mówi:

    Oj doskonale pamiętam, jak robiliśmy z kolegą tłumaczenie do pewnego prostego programu popularnonaukowego dla wykładowcy… Mieliśmy film, dostaliśmy (ludzie z CERNu byli tak mili :) ) nawet oryginalne skrypty, tłumaczyliśmy więc z pełnym z kontekstem… ale potem mieliśmy nagrywać lektorat i tak się złożyło, że zapomnieliśmy wziąć ze sobą oryginału do “podsłuchiwania”. Nawet w niby jednoznacznym tekście były takie momenty, że bez intonacji oryginału nie wiedzieliśmy, co robić. Trzeba ją było zgadywać. Udało się ;)

Dodaj odpowiedź


5 × = pięć