Po co pisarz jeździ na konwenty

Nie wiem, jak inni. Ja jeżdżę do pracy. Picie piwa wieczorową porą jest dla mnie czynnością średnio ekscytującą, (no, chyba że jest to impreza w Nidzicy, tam dzieje się rzeczywiście coś wyjątkowego wokół ogniska, Nordcony także pod tym względem się wyróżniają), owszem, można porozmawiać z interesującymi ludźmi, czasami nawiązać dobre kontakty, bywa, że coś zainspiruje, zdarza się naprawdę udana impreza. Głównie jednak jeżdżę do roboty. Przywożę rollupy prezentujące ilustracje mojego świata (zauważcie, że standy GamedecVerse nie atakują – z jednym wyjątkiem – skanami okładek książek, nie są to reklamy. To są prezentacje wizji. Mam nadzieję, że jest to zauważone i, do diabła, docenione.), jestem przygotowany (to słowo także wypada podkreślić) do dwóch, czasami trzech, bywa że nawet czterech bądź pięciu wystąpień.

Jak z czasowego punktu widzenia wygląda sprawa konwentu? Policzmy. Przygotowanie jednej prelekcji z użyciem slajdów, ale i także bez nich, to mniej więcej dwa dni robocze, czasami więcej, jeśli ktoś jest perfekcjonistą. Najczęściej oprócz spotkania autorskiego mam dwa wystąpienia, co się przekłada na cztery dni przygotowań. Dojazd na konwent to kolejny dzień, nie czarujmy się, że coś oprócz pakowania i jazdy jesteśmy w stanie wtedy zrobić. Więc day no. 5 (często nomen omen piątek). Sobota – praca, niedziela – też + powrót. Sześć, siedem. Poniedziałek bywa z reguły dniem regeneracyjnym, nawet jeśli konwentowicz nie przesadzał z trunkami. Zmęczenie jest naturalną konsekwencją pobytu wśród fantastów: trochę gorzej przespane noce, gwar, intensywność doznań. Zatem osiem. Osiem dni = jeden konwent. Przez osiem dni można napisać dwa opowiadania (inna sprawa, że potem trzeba je poprawiać, ale to inna rzecz). Przez dni jedenaście ostatnio robiłem trzecią redakcję V tomu gamedeka. Był to czas wyjątkowy, bo naprawdę niełatwo w moim życiu znaleźć tak ładnie liniowo ułożone wolne doby. Zatem, zamiast jechać na konwent, można naprawdę sporo ważnych rzeczy zrobić. Mimo to wielu pisarzy decyduje, że sensowną rzeczą będzie przygotowanie się i pobyt na Falconie, Pyrkonie, Avangardzie, Polconie, Nordconie, Wrocławskich Dniach Fantastyki, Festiwalu Fantastyki w Nidzicy etc., mimo, że racjonalnych przesłanek jakoś brak. W moim przypadku jest wręcz tak, że przyjaciele regularnie odwodzą mnie od tej myśli i zniechęcają do wyjazdów twierdząc, że tracę w ten sposób czas: sprzedaż moich książek się nie zmienia, a skoro nie ma efektów, po co tracić zasoby czasowo-energetyczno-pieniężne? Jednak ja upieram się i jeżdżę – dla idei, dla sprawy, dla czegoś nieuchwytnego.

Jeśli zsumować czas związany ze wszystkimi konwentami, na jakich bywam, wyjdzie , że przeznaczam na te imprezy około 60 dni rocznie. To naprawdę dużo.

Po co to wszystko piszę? Przyglądam się od czasu do czasu frekwencji na salach podczas spotkań autorskich tudzież prelekcji kolegów po piórze i trochę mi żal. Sam w tej chwili nie mam tych kłopotów, bo przez siedem lat (tyle czasu jeżdżę na konwenty) udało mi się wypracować pozycję dobrego prelegenta, dlatego na moje spotkania przychodzi z reguły przyzwoita liczba słuchaczy. Inna sprawa, że siedem lat to naprawdę dużo jak na fakt, którego w zasadzie nie musiałem udowadniać, bo niezłym mówcą byłem zanim zacząłem występować na konwentach. Taki jest po części mój zawód i gdybym był w nim kiepski, nie utrzymałbym domu, żony, córki, psa i dwóch samochodów. Jako wolny strzelec jestem za każdym razem od nowa oceniany i od nowa wynagradzany, ja nie dostaję pensji – tylko honoraria za dobrze wykonaną pracę. Jest pewna różnica w pracy szkoleniowca i uniwersyteckiego wykładowcy – ten pierwszy, gdy zawali – traci klienta. Ten drugi może teoretycznie mamrotać, bełkotać, być niezrozumiałym, niekomunikatywnym, bezproduktywnym, a pensyjkę tudzież honory jednakowoż otrzymuje.

No, tak czy owak, udowodniłem, że nie jestem wielbłądem i frekwencję raczej miewam. Jednak żal mi po części siebie z wcześniejszych lat (zdarzały się spotkania dla liczby osób policzalnej na palcach jednej kończyny górnej), po części – współcześnie – kolegów, bo kiepska frekwencja może się zdarzyć i tym bardziej znanym osobom i tym znanym mniej. Wyjazd na konwent, jako się rzekło, to dla człowieka pracującego, odpowiedzialnego, naprawdę spory wydatek czasu i energii (o pieniądzach nie wspominając) i naprawdę nie wypada, żeby zaproszony gość spotkał potem trzy osoby na sali, w tym dwóch autorów.

Kochani uczestnicy konwentów, tak licznie przecież je odwiedzający, których tłumy kłębią się po korytarzach, wśród straganików, w knajpach i w pokojach przeznaczonych do spoczynku: pamiętajcie, że wszyscy, wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za kształt tych imprez: organizatorzy stają na głowie, by zaprosić fajnych gości, zachęcić do sponsoringu hojnych biznesmenów tudzież organy rządowe i medialne, prelegenci pocą się, by przygotować interesujące, często zupełnie świeże wykłady, wielu z nich stresuje się przed swoimi wystąpieniami, traktują je naprawdę poważnie, bo trudno lekceważyć własny wykład. Żeby to równanie było piękne, wypada, by sami uczestnicy także odpowiedzialnie się sprawili: odwiedzali nie tylko sale tych najbardziej znanych i uznanych, ale także debiutantów oraz tych, których nazwiska nie są jeszcze jakoś ugruntowane. Zachęćcie ich do ponownego odwiedzenia konwentów, bo oni mogą się zwyczajnie zrazić. I ja się im nie dziwię. Jaki trzeba mieć hart ducha, by ponownie przyjąć zaproszenie na konwent, gdzie prelekcja się nie odbyła z powodu braku zainteresowanych, albo odbyła się – do pięciu słuchaczy?

Warto uszanować czas i energię ludzi, którzy są zapraszani na konwenty serdecznie i jowialnie przez organizatorów, którzy niewerbalnie, niejako podprogowo, starają się ich zapewnić, że impreza będzie świetna, a na sali tłumy. Jestem przekonany, że wielu z nich (gości / twórców programu), tak jak ja – jeździ do pracy.

Pamiętam, jak kilka lat temu podążałem na Pyrkon pociągiem Polskich Kolei Państwowych. W przedziale siedziało dwoje konwentowiczów. Rozmawiali przez całą drogę, głównie dziewczyna słuchała chłopaka. Ten opowiadał barwnie o swoim życiu, zainteresowaniach, także lekturach. Wymienił samych zagranicznych autorów. O, pomyślałem, ciekawe, może, gdy przyjdzie na moją prelekcję: jedną, drugą, jakiś panel albo spotkanie autorskie, przekona się do mojej prozy? Chłopak gadał i gadał, w końcu dojechaliśmy i ruszyliśmy do zajęć. On głównie do picia piwa i gadania ciągu dalszego, ja – do pracy. W trakcie konwentu widziałem go jeszcze kilka razy, wżdy z piwem, wżdy tokującego. Nie dał mi, psiamać szansy. Nie dał jej pewnie żadnemu z polskich autorów. Z pewnością wrócił z Pyrkonu z poczuciem miłego wygadania się i utrzymując dotychczasowe przekonanie, że warto czytać wyłącznie Jamesów i Johnów. Cóż, jego prawo tak skorzystać z konwentu, jak chce: zapłacił i wykorzystał czas + energię + przestrzeń po swojemu. Mimo to coś mi nie pasuje.

I Tobie, mam nadzieję, Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko, też. Bo konwent nie robi się sam. To wynik ciężkiej społecznej (znaczy nieodpłatnej) pracy dziesiątek ludzi – organizatorów, twórców programu i gości. Jeśli zabraknie na salach uczestników – wypalą się pierwsi, drudzy i trzeci. Zostaną uczestnicy, ale już nie będą mieli w czym uczestniczyć.

Oczywiście nie jest wcale tak źle, ogólnie jest przeważnie dobrze. Ale „przeważnie dobrze” to taka słaba czwórka. A mogłaby być szóstka, albo przynajmniej solidna piątka, czyż nie?

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

25 odpowiedzi do “Po co pisarz jeździ na konwenty”

  1. Merlin mówi:

    Dobry tekst i smutna prawda o niektórych uczestnikach konwentów. Oby się nikt nam nie wypalał.

  2. Xaric mówi:

    Fajny tekścik, Marcinie zawsze ceniłem Cię za podejście, szkoda, że nie każdy zapraszany gość ma takowe, ale też i cieszy że jednak większość ma podobne :) Do zobaczenia na Polconie?

  3. Marcin Przybyłek mówi:

    Cześć Xaric :) . Niestety nie jadę na Polcon. Za dużo pracy. Pozdrawiam.

  4. Thx mówi:

    Stary , zupełnie mam inne zdanie ale reszta tekstów…szacunek:)

  5. Marcin Przybyłek mówi:

    Czyżby “ten” Thx?

  6. Frank mówi:

    mummified@servant.ritualized” rel=”nofollow”>.…

    thanks!…

  7. Stephen mówi:

    elapse@souvenir.overthrown” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðåí….

  8. nelson mówi:

    cowboys@specifically.destroyed” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî!…

  9. Austin mówi:

    classmates@singers.airless” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó!…

  10. Jeremy mówi:

    maurine@dubovskoi.caruso” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî….

  11. ronald mówi:

    varlaam@bays.obliquely” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðåí….

  12. Gene mówi:

    buddy@partially.prevost” rel=”nofollow”>.…

    good info!…

  13. Albert mówi:

    comas@throats.contributor” rel=”nofollow”>.…

    tnx for info….

  14. oscar mówi:

    monsieur@rain.ambled” rel=”nofollow”>.…

    ñýíêñ çà èíôó!!…

  15. Aaron mówi:

    captivated@arboreal.berea” rel=”nofollow”>.…

    thank you!…

  16. gregory mówi:

    yachting@publishing.tva” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ!…

  17. Brandon mówi:

    bodin@racin.cmdr” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó!!…

  18. Bradley mówi:

    approximated@bloodhounds.wobbled” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðþ!…

  19. Luther mówi:

    murray@vulturidae.purse” rel=”nofollow”>.…

    hello!!…

  20. Orlando mówi:

    arkabutla@masterpieces.demonstrations” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðñòâóþ!!…

  21. Curtis mówi:

    guttered@ashore.europes” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî!…

  22. manuel mówi:

    soignee@dwelling.blomdahl” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðþ….

  23. kevin mówi:

    indicating@caron.forwarding” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî çà èíôó!…

  24. Ricky mówi:

    lights@containing.gardens” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ….

  25. steve mówi:

    cereals@pint.aforesaid” rel=”nofollow”>.…

    tnx for info….

Dodaj odpowiedź


8 + = jedenaście