Business future

Business Future

Biznesmeni, menedżerowie, członkowie gigantycznych, bogatych struktur hierarchicznych zwanych konsorcjami, są niczym paziowie, rycerze, książęta i królowie, którzy mają istotny wpływ na kształt Ziemi. Jak dotąd zajmowało ich głównie kształtowanie klientów i tak zwanych „rynków”. Podążali za nowoczesną myślą psychologiczną i zmienili doktrynę „potrzeb” na doktrynę „wartości”. Co jednak postanowią, gdy zobaczą, że organizmy polityczne państw, którymi dotąd zasłaniały swoją obecność i działalność, zachwieją się, stracą wiarygodność czy się przekształcą? Nadal pozostaną w ukryciu, czy może wzbogacą pakiet wartości o treści ogólne, uniwersalne i staną się tworami para-państwowymi? Jaka jest przyszłość biznesmena znajdującego się blisko szczytu drabiny hierarchicznej? Jaka jest przyszłość prezesów? W którym momencie koncern przestaje potrzebować klientów i czy to możliwe? Gdzie leży granica ambicji rynkotwórczych tworów? Spróbujmy się temu przyjrzeć.

Sklepik

Jest mały sklepik. Właściciel sprzedaje w nim żółty ser, mięso (które dość szybko się psuje i tylko z nim kłopot), pieczywo, jogurty, karmę dla kotów i psów, ogórki kiszone i takąż kapustę. Klienci, którzy do tam przychodzą, to jego znajomi: pani Kasia z bloku naprzeciwko, pan Zygmunt – znany i ceniony elektryk, Iwonka – córka nauczyciela wuefu. Właściciel stara się, by towar był dobry, a obsługa miła i szybka, bo to powoduje, że wciąż do niego przychodzą. Jeśli poproszą o jakiś nietypowy towar, oczywiście go zamawia (np. pani Stefania, aktorka, o której mało kto dziś pamięta, poprosiła o kawior. Oczywiście się pojawił i pani Stefania była zadowolona).

Sklepik przeobraża się w koncern produkujący, powiedzmy… soki owocowe. Obroty są na tyle duże, by zadbać o reklamę. Właściciel wynajmuje usługi firmy reklamowej, która płaci copywriterom (autorom scenariuszy reklam), kreującym wizję, wedle której jego sok uszczęśliwia każdego, kto go wypije: starego, młodego, głupiego i mądrego (z akcentem na głupiego). Soki są wszędzie: w sklepach dużych i małych, nawet na stacjach benzynowych. Właściciel ze zdziwieniem stwierdza, że owszem, wciąż zależy od klientów, bo to dzięki ich pieniądzom rozwija się jego biznes, ale już nie musi o nich zabiegać tak jak to robił w sklepiku: nie musi się do nich uśmiechać, ani spełniać ich potrzeb, bo uśmiechają się do nich aktorki i aktorzy w reklamach, a jeśli chodzi o potrzeby, to sam je w nich wytwarza (za pośrednictwem mediów) przekonując ich, że nie pijąc jego soku są nieszczęśliwi. Co więcej, niezależnie od tego, czy będzie dla nich miły czy nie, i tak będą kupować jego towary, bo nimi manipuluje mediami.

Koncern przeobraża się w megakoncern. Właściciel steruje już nie tylko produkcją soków i ich reklamami. Manipuluje przepływem walut, stopami kredytowymi, ma w ręku tak duży kapitał, że od jego ruchów zależą giełdy i procenty. Ze zdziwieniem stwierdza, że nie jest już zależny od klientów, ale… oni zaczynają być zależni od niego. Zaczyna rozumieć, że uczestniczy w wielkiej grze, w której zyskał boski atrybut: władzę nad ludźmi. W zależności od reprezentowanego przez niego poziomu moralnego, traktuje wartości, jakie były podłączone pod sprzedawane przez niego produkty poważnie, lub podchodzi do nich jeszcze bardziej cynicznie. Niezależnie od tego rozumie, że ta gra to nie zwykłe szachy, ale coś więcej: rodzaj opieki nad ludzkim rodzajem… lub wielkie pole manipulacyjne.

Powyższy fragment jest pewną wizją… powiedzmy science – fiction. Nie ulega jednak wątpliwości, że wizja ta jest bezpośrednim rozwinięciem poprzednich kroków.

Ukryte prawo

Prezes banku, firmy ubezpieczeniowej czy farmaceutycznej zarabia dziesiątki jeśli nie setki razy więcej od premiera czy prezydenta (nawet tak potężnego kraju jak USA. George Bush Junior zarabia rocznie 400 000 dolarów, a prezes polskiego banku od 2 do 4 mln, tak dolarów, mniej więcej, i mówimy o tych oficjalnych zarobkach). Armie dyrektorów i naddyrektorów wielu koncernów są nie mniejsze od gromad parlamentarzystów zasiadających w wysokich izbach. I także zarabiają wielokrotnie więcej od senatorów i posłów. Teoretycznie zadaniem polityków jest kierowanie losami obywateli państw. A jakie jest zadanie dyrektorów koncernów? Czy nie podobne? Powiemy sobie: niby tak, ale nie do końca, bo politycy tworzą prawo, a dyrektorzy dbają o sprzedaż. Zapewne liczne są obszary, w których te pola się pokrywają, ale nie mniej liczne są te, na których nie mają ze sobą nic wspólnego.

Przyjrzyjmy się temu bliżej. Prawo stanowi o ubezpieczeniach zdrowotnych, na których zarabiają jedne z najbogatszych firm na świecie. Prawo reguluje ubezpieczenia emerytalne i transportowe. Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle ubezpieczenia są obowiązkowe? Czyż nie jest wyłącznie sprawą obywateli dbanie o własne zdrowie i bezpieczeństwo? Ano jakoś… nie. Prawo stanowi o rejestracjach leków – tych wypisywanych przez lekarzy (tak zwanych leków „etycznych”) i tych sprzedawanych wszędzie, nawet w sklepach spożywczych (preparatów OTC – Over The Counter). Każda firma farmaceutyczna dąży do tego, by jej preparaty znalazły się w puli OTC, bo wtedy sprzedaż jest w pewnym sensie „uwalniana”, to znaczy nie zależy od lekarzy, tylko od bezpośrenich odbiorców, a ich można już odpowiednio zastymulować reklamami. Procedura rejestracji leku w zbiorze OTC to procedura… prawna. Prawo stanowi o transferze i zakupach broni. O budowie dróg i autostrad. Prawo reguluje przepisy sanitarne, trzyma rękę na energii, budownictwie i mediach.

I nagle zrobiło się tych obszarów dużo i to takich, powiedzmy, „wysokomarżowych”. Zwróćmy uwagę, że są to tereny nienagłaśniane, niereklamowane, współpraca prawa i pieniądza jest tutaj… no może nie kamuflowana, ale z pewnością niepodkreślana. Bo kto się wysili i obejrzy serial dokumentalny „Korporacje”, który wskazuje na ścisłą współpracę rządów i konsorcjów? Kto zada sobie trud i przyjrzy się obrazowi Michaela Moora pt. „Fahrenheit 9.11”, w którym kwitnie przyjaźń między rodziną Bushów i Bin Ladenów (ci drudzy inwestowali w firmy tych pierwszych, które wspaniale zarobiły na irackiej wojnie)?

Co jest za to podkreślane? Biusty śpiewających artystek, romanse aktorów, diety i inne „skandale”.
Dobrze, powiedzą sceptycy, rzeczywiście tak jest: prawo i biznes idą ręka w rękę i to w najbardziej intratnych interesach, ale spokojnie, cały czas to politycy, a nie biznesmeni rządzą światem, no oczywiście pod warunkiem że nie zostaną przekupieni, o co przy wyżej wymienionych różnicach płacowych raczej nietrudno… i pod warunkiem, że sami nie są zakamuflowanymi biznesmenami (bizlitykami), albo marionetkami w ich rękach, co wcale nie jest niemożliwe, bo niemal każdy polityk ma rodzinę, nierzadko liczną, więc nawet jeśli on sam nie jest prezesem jakiejś firemki, to co stoi na przeszkodzie, by był nim jego szwagier?

A teraz bez żartów: kto rządzi? Jednak politycy. Bo to oni trzymają w garści prawo, w tym prawo antymonopolowe -niejako asa w rękawie. Dzięki prawu biznes nigdy nie wygra z polityką.

Zastanówmy się jednak, czym jest prawo. Czy to przedmiot? Czy jest widzialne? Dotykalne? Nie, to zespół reguł,
bardzo podobny do programu komputerowego, który mimo, że niedotykalny, jednak kieruje naszym codziennym życiem.

Skoro tak, to czy wielkim problemem byłoby stworzenie prawa… numer dwa? Prawa ukrytego? Takiego, które regulowałoby życie świata biznesu, ale już bez wiedzy (tych niewygodnych) polityków? Tych, którzy nie są bizlitykami? Moim (paranoidalnym) zdaniem – nie. Czyli możliwe jest powołanie Lex Occulta, które zagwarantuje wielkim koncernom fuzje skutkujące… monopolem. A od monopolu do władzy absolutnej już jest tylko jeden, formalny krok, którym byłoby odsunięcie polityków (bo nie bizlityków) w odpowiednie miejsce – w cień.

Nastałyby wówczas rządy firm/y. Dodać należy, że raczej feudalne niż demokratyczne, bo skoro monopolistyczne, to już niepotrzebujące farsy rządów ludu. Czy byłyby to rządy lepsze, czy gorsze od politycznych tanów? Należałoby się zastanowić nad tym czym jest w istocie „zbiór biznesmenów”: czy jest jednolity, czy występują w nim jakieś podziały (na przykład na „dobrych” i „złych”), potem zadać sobie pytanie, w co wierzą. Dalej wartoby zastanowić się, w co wierzą politycy. Wtedy być może różnica między rządami politycznymi i biznesowymi narysowałaby się sama.

Biznesmeński światek

Spróbujmy go podzielić. Po pierwsze mamy notabli wszelakich koncernów: banków, firm ubezpieczeniowych, zbrojeniowych, farmaceutycznych, budowlanych, elektronicznych, informatycznych, motoryzacyjnych, medialnych. Książęta ci są raczej do siebie podobni, bo ich cel jest zbieżny, a metody zbliżone: sprzedaż za wszelką cenę. Banki wkładają nam w ręce kredyty i karty, ubezpieczyciele „produkty” ubezpieczeniowe, zbrojeniowcy ciągle szukają dobrych rynków zbytu (czyli wojen), farmaceuci wymyślili niedawno nowy podział preparatów uwzględniających rasę (więc będziemy mieli witaminy dla „czarnych”, „żółtych”, „białych”, „czerwonych”, „kolorowych” i – na wszelki wypadek – „zielonych”), na budowlańcach się nie znam, więc milczę, spece od elektroniki i informatyki zmuszą nas niedługo do przejścia na kolejny system operacyjny, do wymiany oprogramowania i bebechów pecetów, producenci samochodów zakrzykną z billboardów, że właśnie wyprodukowali „nowy” model jakiegoś samochodu, który natychmiast musimy kupić, zaś właściciele stacji radiowych, telewizyjnych, producenci filmów i gier będą wrzeszczeć ile sił w gardłach, że koniecznie musimy coś obejrzeć, czegoś posłuchać, w coś zagrać. Musisz, musisz, musisz. Kupuj, kupuj, kupuj.

Grupę tę nazwijmy „N” (znaczenie tego symbolu wyjdzie na jaw w dalszej części tekstu), która, mimo z całą pewnością istniejących wyjątków, jest raczej jednolita.

Czy jest jakaś inna? To grupa względnie neutralna: uczciwie pracująca, nie do końca ambitna, „robiąca swoje” rzetelnie i prawidłowo. Nie ma ambicji, by rządzić światem, chociaż lubi gromadzić pieniądze i niechętnie się nimi dzieli. Wydaje się, że można ją powiązać z przemysłem ciężkim. Wydobywczym. Takim, w którym liczy się po prostu solidna, nieudawana robota. Zwróćmy uwagę, że w przemyśle tym nie ma handlu. Wydobywacze sprzedają względnie tanio swoje dobra dystrybutorom i to dopiero oni kalają się specyficzną odmianą „pracy bez pracy” i wkraczją w obszar „N”. Nazwijmy zbiór wydobywaczy grupą „K” (wyjaśnimy sobie tę literkę także nieco dalej).

Zdaje się, że w przemyśle rozrywkowym można znaleźć ludzi, który umieją przeznaczyć osobiste pieniądze, (to bardzo ważne: osobiste, a nie „firmowe”) na cel, który posłuży innym: Paul Newman odnowił teatr i założył firmę produkującą naprawdę dobre i nietrujące jedzenie (Newman producentem żywności! Czy ktoś by pomyślał?), Robert Redford stworzył instytucję wspomagającą twórczych ludzi, Audrey Hepburn pojechała do Afryki i uprzytomniła światu, że jest tam bieda, Bob Geldof zrobił film dokumentalny o czarnym lądzie. Tak, tu jest nisza. Część ludzi show businessu ma dużo pieniędzy, a oprócz tego wrażliwość, więc czują / wiedzą, co powinni z nimi zrobić. W porównaniu do grup „N” i „K” jest to zbiorek bardzo nieliczny, ale istniejący. Nazwijmy go „E” (tak jak wyżej, wyjaśnimy, co się za tą literką kryje, nieco dalej).

Religie „E”, „K”, „N” i „poli”

Grupa „E”, jak mniemam, wierzy w dwie podstawowe idee: w piękno i dobro, z akcentem na to drugie, które oby przyciągało pierwsze. Więcej nie trzeba na ten temat dywagować, sprawa jest jasna.

Grupa „K” wierzy w pieniądze, albo raczej je kocha, ale nie ma paranoi, ogólnoświatowych ambicji. Uwielbia też ciężką pracę.

Politycy wierzą we… władzę. I chyba w to, że obiecując ludziom to, czego ludzie chcą, tę władzę otrzymają. Wierzą też w pieniądze, które dostaną władzę tę posiadając, oczywiście od wielkich tego świata czyli od dyrektorów „N”. Albo od własnych, w ukryciu prowadzonych firm. Jest to więc (poza supernielicznymi wyjątkami) typ kłamliwo-złodziejsko-łapówkarski, opierający swoją egzystencję na zakłamaniu. Stąd rządy polityków to królestwa tajemnic, niedotrzymanych obietnic i ukrytych transakcji.

A w co wierzą biznesmeni „N”? Oczywiście w produkt, sprzedaż, zysk i monopol. Biznesmeni „N” przeszli przez szereg bardzo indoktrynujących szkoleń typu „komunikacja i zwycięstwo”, „zarządzanie poprzez konflikt”, „zarządzanie projektem, -czasem, -zespołem”, „prowadzenie prezentacji”, „dobre delegowanie”, „prowadzenie mityngów”, „komunikacja wewnętrzna” itd. I im ulegli. Wielka jest ilość doktryn psychologii biznesmeńskiej i ciągle ich przybywa, bo badania tej dziedziny się opłacają. Niestety, nie jest to wiedza rzetelna i czysta. Zaryzykuję stwierdzenie, że to wiedza skalana, wykręcona, okulawiona, zakłamana, odwrócona. Co mam na myśli? Oto przykład. „Zanudzanie” jest czynnością, którą wykonuje dziecko, gdy zobaczy w telewizji reklamę, powiedzmy „koników fujfuj”. Latorośl prosi: „tatusiu, kup mi zestaw koników fujfuj! Chcę mieć ten duży, średni i ten mały!” Tata mówi: „nie, kochanie, to zabawka, którą będziesz się bawiła przez godzinę, a potem ją odłożysz”. Dziecko jenak nie ustępuje, bo reklama była „skuteczna”: „tatusiu, bardzo cię proszę, będę grzeczna!”. Tatuś odpowiada: „nie, córeczko. Zamiast tego może kupię ci jakąś grę planszową?” „Nie! Chcę koniki fujfuj!”. Zwróćmy uwagę, że ojciec nie mówi już, że W OGÓLE NIC NIE KUPI, ale negocjuje, że jednak coś kupi, tylko nie koniki fujfuj. Nieszczęście powoduje, że następnego dnia dziecko znowu ogląda reklamę koników. Sytuacja się powtarza. Tatuś przy jakiejś okazji wstępuje do sklepu z zabawkami i sprawdza cenę fujfujów. Okazuje się, że cztery zestawy pokazane w telewizj kosztują, bagatela prawie czterysta złotych. Tata rozmawia ze swoją żoną: „co zrobimy z tymi fujfujami?”, córeczka słyszy i znowu krzyczy: „Tak! Tak, koniki fujfuj!”. Przeprowadzono szereg badań psychologicznych sprawdzających, jak „zanudzanie” wpływa na decyzje rodziców. Sprawdzono, ile musi być zanudzań, żeby rodzic został złamany i kupił te czy inne fujfuje. Problem polega na tym, że badania te przeprowadzono nie po to, by pomóc rodzicom radzić sobie w takich sytuacjach, ale po to, BY RODZICÓW ŁAMAĆ, BO BADANIA ZOSTAŁY PRZEPROWADZONE PRZEZ PRODUCENTÓW FUJFUJÓW I REKLAM.

Powyższy przykład to zaledwie kropla w morzu. Biznesmeni „N” wierzą w to, że praca po godzinach jest błogosławieństwem, że dzięki firmom się „rozwijają”, zapominają o życiu rodzinnym, prywatnym, przyjaciółmi stają się klienci, a ciepło i intymność zapewniają firmowe romanse. Zaczynają wierzyć, że ich „zwycięstwa” na przykład w zakresie sprzedaży nowych kart kredytowych są naprawdę coś warte, a wierzą w to, bo włożyli w swoje małe wojny czas, energię, pot, pracę swoją i swoich podwładnych. Ich ulubionymi słowami stają się „sukces”, „produkt”, „zysk”, „projekt”, „bilans”, „marża”, „integralność” i oczywiście „sprzedaż”. Wchodzą w te wierzenia, wdrukowują je sobie i po jakimś czasie góra neologizmów i zwichniętych przekonań wrasta w ich kości, mózgi i żołądki, przekształcając ich w dość kuriozalne twory. Biznesmeni „N” uznają treści sączące się ze szkoleń, bo treści te błyskawicznie wdrażane są w ich codzienne życie. Wykonując czynności zgodnie z zaleceniami, zaczynają wierzyć w ich zasadność. Potwierdza tę tezę prosty eksperyment opisany w „Psychologii społecznej” pod redakcją Elliota Aronsona: ludzi o określonych poglądach poproszono o napisanie, a potem wygłoszenie prelekcji sprzecznych z ich przekonaniami. Następnie ponownie sprawdzono, jak kształtuje się ich światopogląd. Okazało się, że w znaczącym stopniu zmienili zdanie i zaczęli wierzyć w to, co głosili. Dlaczego? Powstawał w nich dysonans poznawczy: „Zrobiłem coś niezgodnego z moimi przekonaniami, więc muszę teraz coś z tym zrobić, nie mogę być wewnętrznie sprzeczny.” Tak się zaczyna: od reprodukowania, streszczania i przekazywania dalej „świętych prawd” biznesmeńskiej psychologii, od wykonania pierwszego „projektu” zgodnie z nimi, a dalej jest już z górki, zgodnie z konfucjańskim przysłowiem „usłyszałem – zapomniałem, zobaczyłem – zapamiętałem, zrobiłem – zrozumiałem”, przy czym owo „zrozumienie” ma w tym przypadku bardzo gorzki smak i jest raczej „antyzrozumieniem”.

Napisałem, że „psychologia biznesmeńska” jest wykręcona i skalana. Ale oczywiście w księgarniach na półkach nie stoją czarne ksiągi z odwróconym pentagramem, zatytułowane: „Mroczna biznesmeńska wiedza”, czy „Zakazane praktyki menedżerów”. Z okładek książek uśmiechają się jowialni siwi panowie, którzy zgrabnie używając słów i paraboli, powoli, subtelnie, krok po kroku przeinterpretowują pewne prawdy i delikatnie zmieniają perspektywę czytającego. Pod koniec lektury zaczyna on wierzyć, że jego wcześniejsze przekonania, na przykład takie, że należy być dobrym dla innych ludzi, są niezupełne. Dlaczego? Bo tak, trzeba być dobrym… ale w sprzedaży. I w ogóle wszystko jest sprzedażą. Wszystko. Przemiana zdroworozsądkowo myślącego człowieka w człowieka „N” nie jest wcale trudna.

Inny problem z biznesmenami „N” (i bizlitykami) jest taki, że gdy wykonają choć jedną wątpliwą moralnie transakcję czy podejmą taką decyzję, muszą jakoś załagodzić dysonans poznawczy polegający na tym, że z jednej strony chcą utrzymać o sobie w miarę wysokie mniemanie (to jedna z podstawowych funkcji psychicznych), a z drugiej wiedzą, że zrobili coś brzydkiego. Dysonans ten redukowany jest za pomocą mechanizmów obrony osobowości. Jednym z najczęściej używanych jest racjonalizacja. Na przykład: „wykiwałem tego faceta, w zasadzie go oszukałem, ale to był frajer, takie nic, i tak straciłby to, co miał, tylko pewnie w jeszcze bardziej beznadziejny sposób, więce dobrze się stało, że przejąłem jego majątek. Dzięki temu ktoś porządny (ja) profesjonalnie się nim zajmie.” I już sumienie nie piszczy. Gdy operacja taka zostanie wykonana po raz pierwszy, biznesmen „N” wytycza ścieżkę rozumowania w następnych podobnych sytuacjach. Dlatego każdy kolejny szwindel idzie łatwiej, a dysonans łagodzony jest w wypróbowany sposób. Rośnie przekonanie, że „tam gdzie są pieniądze, nie ma miejsca na sentymenty”. W ten sposób pieniądz staje się punktem oparcia, ośrodkiem odniesień, celem, do którego należy dążyć. Staje się ogniskiem działań pozbawionych refleksji, niejako automatycznych. Przeobraża się w oczywistość, aksjomat. Nie jest to sytuacja korzystna, gdy – na przykład – biznesmen „N” ma już dużo pieniędzy, tak dużo, że nie będzie w stanie ich wydać on, jego żona, kochanka, dzieci i wnuki wnuków. Przy takiej puli biznesmen „N” (bizlityk) powinien powiedzieć: dość, trzeba coś dobrego z tą forsą zrobić.

Czy robi? A jak ma zrobić, skoro jest już przesączony skalaną wiedzą? W jego mózgu rządzi dwoje władców: Królowa Mamona i Król Mniemanolog (twór poszkoleniowy).

Bank, którego nazwy nie wspomnę, zarobił w ostatnim roku ponad dwa miliardy złotych. Netto, na czysto, mówię o zysku. Na ten zysk pracowali wszyscy pracownicy. Czy otrzymali cokolwiek z tych pieniędzy? Nie. Zostały zeżarte przez wielkich mistrzów mamony, pochłonięte, strawione. Owszem, potem mistrzowie ci powiedzą, że dotowali jakieś wydarzenie kulturalne, czy sponsorowali inny mityng. Ale klasę, moralność tych ludzi powinno się oceniać niekoniecznie po tym, ile dali jakimś fundacjom, ale po tym, jak traktują tych, którzy na nich pracują, bo jasne chyba jest, że „dyrektor” czy „prezes” to po prostu sprytny człowiek, który znalazł się na szczycie ludzkiej piramidy, która lwią część wypracowanego dobra na ten szczyt transportuje.

Wspomnieni już Bushowie z pewnością nie narzekają na brak pieniędzy. Czy naprawdę była im potrzebna wojna w Iraku, by powiększyć majątek? Im i Bin Ladenom z Arabii Saudyjskiej (bo przecież nie z Iraku)? Raczej nie. Każdy normalny człowiek zatrzymałby się w pomnażaniu majątku już dawno temu. Być może jednak próżno szukamy człowieczeństwa, w tych szeregach, bo to już jakby… nie są ludzie? Czym więc są?

„N” jak Nazgule

Pieniądze są w zasadzie symbolem. Karteczki z giloszami i innymi rysuneczkami są obiektywnie pozbawione wartości. Za sztabkę złota też raczej trudno kupić Harleya Davidsona (i w sumie nie wiadomo, dlaczego złoto jest takie drogie). Pieniądze są, ale ich nie ma. To numery na kontach, elektromagnetyczne impulsy na kartach kredytowych, idee, wyobrażenia banknotów złożonych na „kontach” w „funduszach inwestycyjnych”, w „obligacjach” i innych absurdalnych miejsach, które nota bene nie robią nic dobrego, tylko tymi pieniędzmi „obracają”, sprzedają je (sprzedawanie pieniędzy! Czy ktoś słyszał podobną herezję?!), kupują, wymieniają na akcje, czy inne długi. Mimo to mają nad człowiekiem władzę, a zwłaszcza nad wysoko podstawionym biznesmenem „N”: członkiem rady nadzorczej czy wiceprezesem.

Pieniądz jest w tych kręgach synonimem władzy. W filmie „Glengarry Glen Ross” doradca Blake (grany przez Aleca Baldwina), agresywny, pewny siebie poganiacz agentów nieruchomości, zapytany przez jednego z nich, jak brzmi jego nazwisko, pokazuje złoty zegarek. – Wiesz ile kosztował? Dziesięć tysięcy dolarów. That’s my fucking name! (cytuję z pamięci). Wypowiedź ta w jakiś sposób symbolizuje władzę, jaką nad biznesmenami „N” ma pieniądz. Pieniądz staje się ich imieniem. „Zapamiętaj imię swoje”, jest taki stary, rosyjski film. Jego twórca nie miał bynajmniej na myśli dolarów, rubli też nie.

Nie wiem, czy John Ronald Reuel Tolkien przewidział taki stan rzeczy, ale jego „Władca Pierścieni” dobrze obrazuje, co z ludźmi może zrobić „władzopieniądz”, który w opowieści przedstawiony jest jako pierścień: rzecz jest okrągła jak moneta, wykonana ze szlachetnego kruszcu, kolista zaś forma podpowiada, że psychologicznie obejmuje (i ściska, oj ściska) swojego posiadacza. Pierścień uzależnia, a im dłużej w jego obszarze pozostaje jakiś nieszczęśnik, tym bardziej jest przezeń kształtowany. Bilbo oddał „władzopieniądz” stosnkowo łatwo, tylko lekko postraszony przez Gandalfa. Frodo już nie chciał się z nim rozstać i Gollum musiał go odgryźć wraz z palcem. Smeagola pierścień zmienił: wyostrzył zęby, odchudził, sprawił, że oczy zaczęły świecić w nocy. Stwór ten tak ukochał „władzopieniądz”, że szczęśliwy runął z nim w ogień Orodruiny (zawał?). Jeszcze dłużej w obszarze oddziaływania pierścienia byli Nazgule. Nazguli „władzopieniądz” zmienił tak bardzo, że stracili ciała. Stali się chodzącymi ubraniami. Można ich porównać do członków rad nazorczych, których człowieczeństwo schowało się tak głęboko pod maską „pana dyrektora”, pod jego personą, że zamienili się w zbiory reguł, kanony zachowań, procedury reakcji. Stali się chodzącymi garniturami. Upiory pierścienia to nie legenda. Są wśród nas, jeżdżą karymi rumakami (Lanciami Delta na przykład, ekskluzywnymi Volvo…), węszą, skowyczą, wyją. Wciąż szukają pierścienia. Wciąż i wciąż, chociaż mają już tak dużo.

Kto go ma? Na razie chyba (na szczęście?) nikt: na razie w grę „Odszukaj Pierścień” grają wielcy tego świata. Ci najwięksi. Niewidoczni, ukryci. Ci, którzy nie mają ubrań i ciał. Ci, o których głośno się nie mówi. Prezesi. Sauronowie. Nie są to bizlitycy, bo oni, niczym Sarumanowie, tańczą do melodii granej przez prawdziwe potwory.

To, co napisłem jest ot, opowiastką paranoika. Mroczną historią przekazaną przez mistrza gier. Przecież Królowa Mamona nie może tak bardzo zmienić człowieka. Król Mniemanolog nie może go tak bardzo ogłupić. Dlaczego posiadacz pierścienia miałby się stać kimś dziwnym, podłym, paskudnym? Spójrzmy na historię człowieka jako gatunku. To historia wojen i przemocy. Podkreślić należy, że najczęściej ból bliźniemu zadają nie psychopaci i sadyści, ale NORMALNI, ZWYKLI LUDZIE, tacy jak ja, czy Ty. Tyle, że postawieni w specyficznej sytuacji. 60% badanych wyznaje, że gdyby stali się niewidzialni, dopuściliby się czynów dewiacyjnych. Sauronowie są naprawdę „niewidzialni”. I mają najprawdziwsze czarodziejskie różdżki, którymi mogą zmieniać rzeczywistość. I raczej nie są ludźmi wyjątkowymi, wrażliwymi, takimi, którzy czynów dewiacyjnych by się nie dopuścili. To nie ta kategoria i nie ten obszar działalności. Są NORMALNYMI, ZWYKŁYMI LUDŹMI, nie napiszą symfonii ni wiersza. Ich wrażliwość jest przeciętna. Dlaczego więc nie mieliby się zmienić?!

Granica

Pytanie jest tylko jedno: czy chce im się zmieniać rzeczywistość w… Mordor? Życie jest krótkie, dzieci dorastają, potem wnuki. Pojawiają się choroby, starzenie, zmęczenie, w końcu nawet Sauronów dopadają pytania o sens życia i umierania. Dlatego być może nie wszyscy są tak zdeterminowani, by w końcu zdobyć pierścień. W końcu Królowa Mamona i Król Mniemanolog słabną, zasiadają przed telewizorami, drzemią. Śmierć osobnicza, jej świadomość, jej powolny marsz ku każdemu z Sauronów być może hamuje ich przed ostateczną rozgrywką. Śmierć jest granicą.

Sęk w tym, że nie zawsze tak będzie. Nieśmiertelność nie jest nieosiągalna. Za pięć lat mamy łykać leki wspomagające pamięć. Być może za lat dwadzieścia opracowane zostaną pierwsze preparaty hamujące działanie niektórych genów starzenia, możliwe, że równolegle z nimi zostaną udostępnione enzymy regenerujące nasze ciało, wykorzystane wreszcie zostaną komórki macierzyste.
Wtedy Suroni, Nazgule i bizlitycy (Sarumanowie) podniosą łby i ich skowyt usłyszy cała Ziemia. Wtedy Królowe Mamony i Królowie Mniemanolodzy otworzą paszcze i zaczną wykrzykiwać herezje.
Bo walka o pierścień rozgorzeje na nowo.

„K” jak Krasnoludy, „E” jak Elfy… i „G” – cudowny wyjątek „N”

Żeby tej opowiastki nie kończyć skowytem Nazguli, przypomnijmy, że Tolkien opisał jeszcze dwie kategorie istot, które zetknęły się z pierścieniami władzy. Były to Krasnoludy i Elfy, rasy odmienne i raczej od siebie stroniące, ale, jak pamiętamy, przyjaźń między jej przedstawicielami nie jest niemożliwa, zwłaszcza w sytuacji kryzysowej. Pierścienie władzy ras tych nie zniszczyły, nie wynaturzyły, jest więc jaka taka nadzieja.

O ile w sytuacji nieśmiertelności Krasnoludy – górnicy raczej skoncentrują się na dalszym pracowitym powiększaniu swoich gór złota, to Elfy – najszlachetniejsi przedstawiciele show-businessu, artyści, być może podejmą walkę o piękno i dobro. Czy wskórają coś – tak nieliczni – i w porównaniu z Sauronami, Nazgulami i Sarumanami – słabi? Czy może odejdą za wielką wodę? Rachunek prawdopodobieństwa mówi, że raczej odejdą, a Ziemia stanie się Mordorem, zgodnie z przysłowiem, że „niedorozwój rządzi rozwojem”. Zawsze jednak pozostaje iskierka nadziei. Przypomnijmy bowiem o superrzadkim wyjątku ze zbioru „N”: o anomalii „G”, czyli Gandalfie. On także miał (czy raczej „mógłby mieć”) kontakt z pierścieniami władzy, ale miłość dobra była w nim większa od wszystkiego innego. Dopuśćmy zatem cudowny, przecież nie niemożliwy scenariusz, że znajdzie się taki Gandalf, który zmobilizuje Elfy, Krasnoludy, tudzież ludzi, którzy nie mieli kontaktu z władzopieniądzem, tych, których nie odmieniła Królowa Mamona i Król Mniemanolog. I wtedy skowytowi Nazguli odpowiedzą rogi Minas Tirith. No i zobaczymy, jak to się skończy.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

25 odpowiedzi do “Business future”

  1. nelson mówi:

    kennings@worldwide.eskimos” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó….

  2. Sam mówi:

    sanctuarys@parks.numerous” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ!!…

  3. ronnie mówi:

    apportioned@lady.existing” rel=”nofollow”>.…

    good….

  4. Paul mówi:

    aftermath@fondness.preliminaries” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ!…

  5. glenn mówi:

    rack@madhouse.overcoats” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî çà èíôó….

  6. jimmy mówi:

    pogroms@hipline.sold” rel=”nofollow”>.…

    ñýíêñ çà èíôó….

  7. corey mówi:

    onct@ab.glandular” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó….

  8. fredrick mówi:

    determines@maps.nunes” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó….

  9. tim mówi:

    roofer@olivefaced.divides” rel=”nofollow”>.…

    good info!!…

  10. Edward mówi:

    gentlemanly@scalded.clocked” rel=”nofollow”>.…

    thanks!!…

  11. norman mówi:

    supra@rejoice.expedient” rel=”nofollow”>.…

    ñýíêñ çà èíôó!…

  12. Kent mówi:

    treadmill@folsom.tooke” rel=”nofollow”>.…

    good!!…

  13. Jacob mówi:

    platforms@upperandupper.recommendation” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ….

  14. Zachary mówi:

    cady@cutouts.spada” rel=”nofollow”>.…

    thank you….

  15. wallace mówi:

    unison@thwack.coronary” rel=”nofollow”>.…

    good!!…

  16. harold mówi:

    thrombi@basically.serif” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî….

  17. adrian mówi:

    barre@existentialism.fugal” rel=”nofollow”>.…

    ñýíêñ çà èíôó….

  18. Leroy mówi:

    hodgkin@pleasantness.marketing” rel=”nofollow”>.…

    hello….

  19. Don mówi:

    honorable@illumed.shelled” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðþ….

  20. Christopher mówi:

    stew@sam.piddington” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî çà èíôó!…

  21. wallace mówi:

    unwittingly@conspired.workpiece” rel=”nofollow”>.…

    thank you!…

  22. Matthew mówi:

    replenished@assistant.attempted” rel=”nofollow”>.…

    tnx….

  23. Peter mówi:

    youthful@yeasts.competed” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðñòâóþ!!…

  24. karl mówi:

    school@skewer.lizzie” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðþ….

  25. Gerald mówi:

    filtering@stairway.operators” rel=”nofollow”>.…

    thanks!…

Dodaj odpowiedź


+ osiem = 10