Pamiętacie scenę ze "Sprzedawców lokomotyw" dziejącą się w Zoenet Labs, gdy Torkil, umęczony zdarzeniami dnia, kładzie się spać i zapada w twardy sen? W książce tekst wygląda mniej więcej tak:
Chociaż łóżko było najprostrzym modelem bez automasażu, z wdzięcznością wtuliłem twarz w poduszkę. Miałem wrażenie, że zapadam się w dziecięcą, beztroską krainę. Aż pochwycił mnie demon przerażenia i zerwałem się tak raptownie, że krew odpłynęła do stóp. Siedziałem na łóżku, dyszałem ciężko i wodziłem dookoła szeroko otwartymi oczami. Co za ohydne wnętrze, co za szkaradna godzina. Jak się nazywam? Gdzie jestem? O co chodzi? Na fotelu pod ścianą siedział Laurus i tłumił ręką śmiech.
Prawie nikt nie wie, że między "krainą" i "Aż" tkwił opis snu Torkila. Oto, jak ten fragment mógłby brzmieć, gdyby nie cięcie:
Chociaż łóżko było najprostrzym modelem bez automasażu, z wdzięcznością wtuliłem twarz w poduszkę. Miałem wrażenie, że zapadam się w dziecięcą, beztroską krainę. Przypomniały mi się wydarzenia, o których straciłem pamięć dawno temu, pewnie w wieku, w którym mężczyzna zapomina, czym jest radość. Znów biegłem po łące. Nie jakiejś wyimaginowanej polanie, ale prawdziwej, twardej, porośniętej krótką trawą. Gnałem w stronę rzeki Narau, wysokiego piaszczystego brzegu, gdzie przycumował jacht mojego ojca. Wybijałem się w powietrze i tłukłem piętami w dudniącą ziemię. Tam czekał mój stary, może nie najlepszy z ojców, ale czy nie po to jest się dzieckiem, by idealizować obraz rodzica? Zapadłem się w nicość...
Potem zobaczyłem chmury: białe, odkształcające się... widok ten przywołał wspomnienie obłoku wyglądającego jak rogaty dromader, który tonie w białych odmętach. Obraz ten mocno wrył mi się w pamięć chociaż miałem wtedy piętnaście czy szesnaście lat. Byłem strasznie zakochany, a płowowłosy obiekt moich westchnień przebywał na koloniach edukacyjnych, gdzieś na terenie Westfalii. Żeby przemóc ból rozłąki nająłem się do pracy na mięsnej farmie kilka kilometrów na północ od Warsaw City (już ją zlikwidowano) i codziennie dojeżdżałem tam hoverem (starym, poduszkowym modelem, wtedy zwykłe drogi, choć dziurawe i połamane, dawały jeszcze sensowne oparcie). Właśnie podczas takiej podróży zatrzymała mnie scena podniebnego dramatu. Długo patrzyłem na dziwną tragedię rozgrywającą się w ciszy poranka, zdając sobie sprawę, że jestem jej jedynym, bezradnym świadkiem... aż zwierz utonął, czy jakoś może się odkształcił, nie pamiętam... Moja miłość do błękitu była tak wielka, że jeszcze na studiach twierdziłem, że widok nieba to wszystko, czego mi trzeba... A potem zapomniałem o wszystkim, co było we mnie delikatne i dziecięce.
Widok Anny. Dziwne jest myślenie człowieka tkwiącego we śnie: wydaje się bardzo szczere i niewinne. Przypomniałem sobie uczucia tkliwości i szczęścia, które mnie przepełniało, gdy z nią przebywałem. Czy człowiek pamięta o tych afektach tylko w azylu pościeli? Dlaczego nie może ich sobie przypomnieć, gdy jest z wybranką duszą i ciałem, dlaczego wypływają na wierzch dopiero w jakiejś bezsensownej sytuacji? Zagłębiłem głowę w puchatej bieli będąc święcie przekonanym, że czeka mnie wieczny raj. Aż pochwycił mnie demon przerażenia i zerwałem się tak raptownie, że krew odpłynęła do stóp. Siedziałem na łóżku, dyszałem ciężko i wodziłem dookoła szeroko otwartymi oczami. Co za ohydne wnętrze, co za szkaradna godzina. Jak się nazywam? Gdzie jestem? O co chodzi? Na fotelu pod ścianą siedział Laurus i tłumił ręką śmiech.