Mało który człowiek żyje w oderwaniu od innych. Przeważnie to kim jest, warunkują (powiedzmy, w jednej trzeciej) jego tak zwane relacje społeczne, czyli rodzina i przyjaciele. Nie należę do wyjątków i o ile nie będę tu opisywał w szczegółach członków rodzinnego stadła (jak pisał Boy-Żeleński, "bo rodzina, bądźcie pewni, to też ludzie, chociaż krewni"), to chcę przedstawić kilka bliskich mi osób, które w sposób nie bezpośredni, ale subtelny, imponderabilijny wręcz, niemniej niezaprzeczalny, wpłynęły na obecny mój wielopoziomowy kształt i z pewnością są cząstkowymi ojcami (i matkami) mojego sukcesu.
Zacznę od Justyny Edmondson. Zanim sama napisze o sobie kilka słów, powiem, że znam ją od pierwszej klasy szkoły podstawowej i śmiało mogę powiedzieć, że jest to najstarsza, wciąż żywa, nie, nie istota, tylko znajomość, i nie na Ziemi, tylko w moim prywatnym życiu. Powtarzam: znajomość w życiu. W podstawówce i liceum znana mi była jako Justyna Wróbel, ale teraz też jest ładnie. Zawsze była mi bliska, bo, jak mawia młodzież, nadawaliśmy na zbliżonych falach. Razem rysowaliśmy wielkie gazetki ścienne (przedstawiające wszystkich członków klasy), lubiliśmy śpiewać, wygłupiać się i śmiać. Justyna była żeglarką, ja harcerzem (chociaż zawsze lubiłem i, nie chwaląc się, umiałem żeglować). Obecnie Justyna to osoba niezwykle wrażliwa, mająca zdolność niebagatelnego wglądu, mama trzech pięknych synów (Gabriela, Feliksa i Leona), żona pięknego męża Johna, przy okazji niemal pani prezes (albo może już pani prezes) doskonale prosperującej firmy ubezpieczeniowej Operata będącej firmą córką czy synem (wiecie, jak to jest z tymi dzisiejszymi zakładami pracy) innej, która razem z cioteczną siostrą tworzą coś jeszcze innego. Wiem tyle, że funkcjonuje tam nazwa Smart Premium Finance (na przykład).
Resztę, jak sądzę, napisze sama zainteresowana.
Dla kontrastu teraz o osobie, która spośród innych organizmów zajmujących kategorię "bliscy" jest mi znana najkrócej, bo Norberta Dąbrowskiego poznałem, o ile dobrze pamiętam, pod koniec lata 2005. Dlaczego więc o nim piszę w rubryce "Przyjaciele"? Czy to trochę nie na wyrost? Może i na wyrost, ale zaryzykuję, bo gdy zaczynamy z nim rozmawiać, coś poczyna iskrzyć. Robią się jakieś napięcia, powstaje ferment twórczy, który inspiruje i, że tak niezręcznie się wyrażę, podnieca. A rozmawiać można o ekonomii w skali globalnej i mikro, o teoriach budowy wszechświata (teoriach spiskowych też), oczywiście o Gwiezdnych Wojnach (Norbert przeczytał ponad sześćdziesiąt powieści osadzonych w tym świecie i należy do zakonu Rycerzy Jedi), a ostatnio także o świecie Warhammera 40 000 i grach komputerowych. Mimo tych wszystkich ewidentnych dowodów rozchwiania osobowości Norbert jest ojcem dwóch synów (Michała i Maćka), mężem troskliwej żony, oraz, tu proszę się nie przestraszyć, dyrektorem w firmie Warta (tak, w TEJ Warcie), który siedzi na tyle wysoko, że zarządza innymi dyrektorami (w pionie ubezpieczeń grupowych, jeśli mnie pamięć nie myli). I tyle ode mnie. Resztę niech napisze sam.
Teraz ani o ostatniej, ani najstarszej znajomości, tylko, że tak powiem, o środkowej. Pojawiłem się w życiu Arka Michalskiego (pseudonim "krasnal") gdy byłem na drugim, bądź trzecim roku studiów. Arek był w naszej grupie dziekańskiej tzw. "spadochroniarzem", bo rok spędził w USA poznając życie inne, piękniejsze, ale i trudniejsze. To on mi pokazał, jak należy się zachowywać w kawiarniach, klubach, pubach. Dzięki niemu zobaczyłem, że są to miejsca, do których można wejść i nikt mnie stamtąd nie wyrzuci, a i przyglądać się bacznie też nikt nie będzie. Arek jest modelem osoby, która mimo wrażliwości i naturalnego, terapeutycznego wpływu na ludzi, potrafi zarabiać pieniądze i - co ważne - je wydawać. Gdy bywałem głodny - stawiał mi obiad, gdy chciał gdzieś iść, zabierał mnie. Wysłuchiwał też bzdur, które mu opowiadałem w czasach, gdy on był już w środku poukładany, a ja jeszcze mocno poprzemieszczany. Po studiach został lekarzem - inaczej niż ja - i zrobił drugi stopień specjalizacji z chirurgii dziecięcej. W czasie konfliktu w Albanii był tam jako "doctor" i wszystko widział na własne oczy. Niedługo potem pojechał na pół roku do Iraku (jeszcze przed amerykańskim najazdem), by skonfrontować się z innością, sobą i swoimi umiejętnościami. Ku niepocieszeniu pacjentów odszedł w okolicach roku 2005 od zawodu i szukając swojej drogi zaczął pracować w firmie Kendle zajmującej się badaniami klinicznymi. Kilka razy wyjeżdżaliśmy na narty i w inne miejsca. Wspólne tańce na imprezach (także bez muzyki) są do dzisiaj niezapomnianym wspomnieniem. Jego głosu mogę słuchać godzinami. Jak go poznacie, zrozumiecie.
Teraz o najbardziej tajemniczym z moich przyjaciół, Jarku Bralskim. Nie łatwo zobaczyć go w miejscu publicznym, bo najlepiej się czuje w swojej jaskini albo - kontrastowo - na dalekim, samotnym szlaku. Jeśli nie jesteście wtajemniczeni, napotkacie także trudności w usłyszeniu jego głosu, bo hołduje przysłowiu, że milczenie jest złotem. Poznałem go w pierwszej klasie pułtuskiego liceum i do dzisiaj utrzymujemy kontakt: rozmawiamy o grach (głównie o Dawn of War), muzyce i życiu. Chociaż Jarek nie jest osobą ekspresyjną, jego wyczyny i umiejętności mówią głośniej od niego. Oto niedawno objechał nasz kraj na rowerze (podróż zajęła miesiąc), wcześniej przeszedł pieszo Bieszczady, przespacerował się także wzdłuż polskiego wybrzeża. Komponuje muzykę elektroniczną, razem uczyliśmy się śpiewu u basa Filharmonii Narodowej, Ryszarda Opackiego. Jarek ma w domu małe studio nagraniowe: profesjonalny mikrofon, komputer obciążony krociem kart muzycznych, kilka modułów brzmieniowych i skrzynek z efektami, syntezator i wyważoną klawiaturę. Bardzo dobrze gra w brydża. Gdy na studiach klepałem biedę, spędzałem u niego setki godzin grając w amigowe przeboje i sycąc się potrawą o nazwie "spaghetti wdowca". Niezapomniane czasy.
Wykorzystano grafiki Tomasza Piorunowskiego, Marcina Trojanowskiego i Tomasza Marońskiego.
Webmasterzy: Lafcadio, wiesniak
video game walkthrough Game-No1 Keno Szósty sposób - blog Andrzeja Zimniaka Wawrzyniec Podrzucki