Zabaweczki. Sztorm
Nie musieliśmy z Peterem się umawiać, czy liczyć do trzech. Odbiliśmy się od pokładu w tej samej sekundzie i prawdopodobnie w tym samym momencie przyspieszyliśmy. Ominąłem nagle znieruchomiały przód Małego Lwa i skierowałem lot w stronę tamy. Pod nami trwały w pozornym bezruchu setki aquali, jachtów i podwodne miasto.
- Ooorzzzeeeeszzz jaaaassssnaaaa. - doszedł mnie cichnący bas policjanta.
Czy zatrzymają Parsifala i jego trzódkę? Pewnie tak. Jedno, czy dwa przesłuchania i ich puszczą. Przepraszam, kapitanie. Mam nadzieję, że nie pokrzyżuję zanadto twoich planów. W prawym górnym rogu pola widzenia rozjarzyła się sylwetka dooma. Czerwień przy biodrze, lewa ręka czarna, niesprawna, wiele żółtych i pomarańczowych plam. To ja, panie doktorze. Proszę mi wymienić osiemdziesiąt procent ciała. Zapłacę.
- Peter, do ilu przyspieszyłeś?
- Do czterech. Tobie radzę to samo. Tylko delikatnie.
- Okej.
Zerknąłem we wsteczną kamerę. Jeden z policjantów wykonywał właśnie skok w kierunku luku pojazdu i wisiał na tle odległych, szarych chmur, drugi wyciągał rękę do Parsifala. Zapewne kazał mu czekać czy coś w tym stylu.
W głównym polu widzenia zobaczyłem kursor pulsujący przy prawej ścianie najbliższego linowca.
- Omińmy go po tej stronie - odezwał się Peter.
O ile tam w ogóle dolecimy. Nie wiedziałem, jaki dystans zdołamy pokonać, zanim mundurowi ulokują się w wozie. Po raz kolejny skonstatowałem, że dibekowcy mają znaczącą przewagę nad organikami. Ciekawe, kiedy dimeni zupełnie zastąpią glejowych policjantów. Słyszałem, że w FSA sformowano już oddział. Jak oni się nazywają.
Zmierzyłem odległość od budynku. Popołudniowe słońce krzesało z jego szklanych powierzchni złote iskry. Dwa tysiące dwadzieścia metrów. Zerknąłem we wsteczną kamerę i włączyłem dalmierz. Od aquala oddaliliśmy się ledwie o dwieście.
- Uwaga - usłyszałem alt wewnętrznego komunikatora - zagrożenie utraty kończyny.
Lewa ręka na wykresie zaczęła migać. Przytrzymałem ją w łokciu. Czy nie za wczesny ten alarm? W końcu lecimy gładko i prosto, przyspieszenie to zaledwie trzy G. no tak, czyli rączka waży trzy razy tyle co zwykle. Dystans od linowca tysiąc sześćset metrów. Prędkość pięćset kilometrów na godzinę. Policjanci zamykają włazy pojazdu. Migają światłami. Psiakrew, daleko mamy do tego miasta! Tama, trzy pierścienie linowców i dopiero za nimi zaczynają się sensowne, gęste zabudowania! Tysiąc dwieście metrów. Raptem widzę między mną i Peterem zielony tor. Słyszę jego głos:
- Wystrzelili sieć elektromagnetyczną. Jeśli w nią wpadniemy, wywali nam wszystkie systemy. Ty w lewo, ja w prawo! Tylko łagodnie! Myśl szybko, poruszaj się wolno!
- Okej!
Wykonałem delikatny zwrot w lewo.
- Uwaga, zagrożenie wyłączeniem kończyny.
Moja - nie moja prawa noga zaczęła migać. Rwie się biodro. Co przytrzymać? Rękę czy nogę? Wytrzymaj, giczole, zaraz skończę ten skręt. Powinno wystarczyć. We wstecznej kamerze widzę rozpościerającą się przed wrogim pojazdem sieć, błyskającą iskierkami, odkształcającą się jak fala.
Odchylam lot jeszcze bardziej.
- Uważaj Peter, to dziadostwo jest szerokie, jakieś dwadzieścia metrów średnicy.
- Mam nadzieję, że nie jest zdalnie sterowane.
- Co?!
- Pół beczki w dół i świeca!
Obawy Petera były słuszne. Sieć była zdalnie sterowana, w dodatku modułowa: we wstecznej kamerze zobaczyłem, jak rozdziela się na dwie części i każda z nich kieruje się do swojego celu.
- Nie! - odkrzyknąłem - jeśli polecimy w górę, złapią nas! Musimy przelecieć nisko obok czegoś.
- Wystającego! Racja! Nad blanki tamy! Tam jest stacja antygrawitacyjna!
Kursor zamigał w pobliżu kopulastych zabudowań przycupniętych w cieniu linowca.
- Doganiają nas!
- Gazu!
Przyspieszyłem do maksimum.
- Uwaga, zagrożenie utratą.
Automat przerwał "w pół zdania" (w tym samym momencie, gdy poczułem dziwne szarpnięcie) i dokończył:
- Prawa noga uległa oderwaniu. Zgłoś się do najbliższego serwisu.
Istotnie, na wykresie zobaczyłem, że moja nóżka stała się przezroczysta, a we wstecznym ekranie. z radością stwierdziłem, że sieć owija się wokół niej niczym drapieżna meduza! To podsunęło mi pomysł.
- Peter! Zbliż się!
Szarpnąłem z całej siły za swoją lewą rękę i usłyszałem beznamiętny komunikat, że straciłem także górną kończynę. Zerknąłem jeszcze raz we wsteczny obraz oceniając odległość. siatka zbliżała się z niebezpieczną prędkością do Kytesa. Prawdopodobnie gdyby nie nasze przyspieszenie, nie mielibyśmy szans. Wymierzyłem i cisnąłem niepotrzebną kończynę w miejsce, które, jak mi się wydawało, będzie odpowiednim punktem spotkania wabika i pocisku. Crash odczekał jeszcze dwie sekundy i poderwał lot dokładnie w momencie, w którym siatka pochwyciła moją błyszczącą rękę.
- Podciągnij, podciągnij - odezwał się alt.
Dopiero wtedy skoncentrowałem wzrok na tym, co jest przede mną i. nieistniejące włosy zjeżyły mi się na głowie. Ciągnij, Torkil, ciągnij! Zaraz rozsmarujesz się na tamie!
- Torkil! W górę! - drze się Peter.
Zaciskając metalowe zęby widzę, jak jasnobeżowy mur tamy niemal ociera się o mój korpus. Mam wrażenie, że czuję jego wibracje. Wreszcie wylatuję nad blanki i natychmiast poziomuję lot: ślizgiem, tuż nad drzewami, do linowca. Jeszcze tylko sto metrów. Peter jest na prawo ode mnie i pięćdziesiąt metrów wyżej. Wtedy widzę błękitne smugi pocisków przecinające powietrze między nami.
- Strzelają - odzywa się Peter.
- Błękitne pociski. Elektromagnetyczne. Jak sieć.
- Zgadza się. Za linowiec!
Ciasno skręcam w prawo, prosto w złotą poświatę odbitą od lustrzanych szyb. Pomarańczowe niebo. Odczuwam dziwną lekkość na myśl, że nie muszę już się martwić o popsute kończyny. Amputacja to niezła metoda pozbycia się kłopotu. Jesteśmy między zewnętrznym i środkowym pierścieniem linowców. Między nimi rosną drzewa. Gęsto. Nie wlecimy między pnie. Zerkam we wsteczny ekran. Nie widać policji. Patrzę w przód. Wyławiam między podstawami wież miasta jakiś błysk.
- Widziałeś to światło? - rzucam do Petera.
- Tak.
Nie musimy więcej gadać. Jasne, że powinniśmy kierować się właśnie tam. Lecimy tuż nad szczytami eukaliptusów w stronę kolejnego linowca. Chcemy ominąć go z prawej strony. We wstecznym ekranie widzę, że policyjny pojazd wyłonił się zza budynku. Odzywam się do Crasha:
- Śrubą?
- Śrubą.
Rozpoczynamy lot rozszerzającymi się i zwężającymi kołami. Pojawiają się pierwsze niebieskie smugi przeszywające powietrze między nami. Dzielą nas sekundy, może ułamki, przed trafieniem. Nie możemy lecieć szybciej.
- Podlećmy do ściany linowca! Może nie będą strzelali do budynku! - rzucam.
- Okej!
Jeszcze sto metrów i lecimy koło połyskliwej powierzchni. We wstecznym ekranie widzę, że działko wozu zamilkło. Ale pojazd zbliżył się do nas: teraz dzieliło nas nie więcej niż trzysta metrów. Czy mają narzędzia, żeby nas pochwycić? Jakieś manipulatory? Pola? Wylatujemy prosto w słońce. Jeszcze jeden pierścień linowców przed nami, a za nim miasto. Teraz kule Sydneylandu wydają się o wiele większe i wyżej osadzone niż gdy oglądałem je z pokładu Lwa. Sieć wsporników też jest bardziej złożona.
Słońce chowa się na chwilę za jedną z wyższych kul, ozdobioną poniżej dyskowatym modułem. Gałęzie drzew pod nami sypią leniwe iskry uderzone serią błękitnych strzałów, łamią się konary i wylatują w powietrze, ale zanim opadną będziemy daleko. Nie widzę szans, żeby dolecieć do zabudowań. Policjanci są dwieście metrów za nami. Nagle widzę jakieś poruszenie przy linowcu, do którego się zbliżamy. U jego podstawy pojawia się seria błysków, nieco zakryta przez poszycie drzew, ale dostatecznie jasna, żeby roślinność nie była w stanie jej zamaskować. Jeszcze chwila i słyszę huk dobiegający z tamtej strony. Pojawiają się błyski w innych punktach podstawy, po których przychodzą kolejne fale dźwiękowych uderzeń. Z przerażeniem stwierdzam, że eksplodowały miejsca przyczepów lin do fundamentów! Przez ułamek sekundy widzę, jak poszczególne włókna gargantuicznych wsporników rwą się, skręcają i palą. Nie wiem, czy to złudzenie, czy cała bryła budynku drgnęła? Za chwilę słyszę obezwładniający, niski huk odbijający się zwielokrotnionym, powolnym echem od innych gmachów. A więc drgnęła. Rany boskie! Jedna z lin pęka, zwija się, mam wrażenie, że wysuwa wzwyż w prowadnicach. Gdyby nie przyspieszenie, być może widziałbym to wyraźniej. Brzegiem świadomości rejestruję fakt, że policja przestała strzelać. Jeszcze chwila i zbliżamy się do bryły budynku. Przed nami otwiera ramiona Sydney. Huk powtarza się. Tym razem jest dłuższy, dołącza do niego niski, chrapliwy, jakby metaliczny dźwięk. Nie rozpoznam go, jeśli nie wyłączę...
Wykorzystano grafiki Tomasza Piorunowskiego, Marcina Trojanowskiego i Tomasza Marońskiego.
Webmasterzy: Lafcadio, wiesniak










