Bankland

Jakiś czas temu (dość dawno z punktu widzenia młodego człowieka, dla mnie – dopiero co) było głośno o wypadku, w którym zginął brat Otylii Jędrzejczak, a który to wypadek był spowodowany przez polską pływaczkę. Jeżdżę samochodem od siedemnastu lat, przejechałem około 500 tysięcy kilometrów i uczestniczyłem w różnych sytuacjach drogowych. Nierzadko zdarzało mi się widzieć w oddali samochód jadący w moim kierunku, wyprzedzający inny wóz, jak na mój gust, zbyt blisko mojej pozycji. Zwalniałem wtedy, ba, co najmniej dwa razy w trakcie drogowej kariery zjechałem na pobocze, żeby kierowca z naprzeciwka mógł się zmieścić między mną, a wyprzedzanym wehikułem.

Ciekawe, że nie pamiętam takich reakcji ze strony innych kierowców, gdy to ja wyprzedzałem. Inna sprawa, że uważam ten manewr za wyjątkowo niebezpieczny, więc wykonuję go tylko wtedy, gdy mam dużą dozę pewności, że się „zmieszczę”, mimo to bywały dni, gdy byłem zmęczony, źle oceniałem sytuację i wysuwałem się na przeciwny pas, wciskałem gaz, po czym przyjrzawszy się lepiej, wduszałem hamulec i z powrotem chowałem się za wyprzedzany pojazd. Przy takich okazjach i wielu innych, subtelniej zaznaczonych, nie widziałem u kierowców z naprzeciwka, czy w ogóle dookoła żadnych sensownych reakcji. Miałem wręcz wrażenie, że naciskają na gaz, jakby chcąc mnie „nastraszyć” czy dać do zrozumienia, że prawo jest po ich stronie, więc mogą sobie pędzić, ile dała fabryka (i jak dojdzie do katastrofy, to nie z ich winy, prawda).

Gdy usłyszałem o wypadku pani Otylii przypomniałem sobie swoje drogowe doświadczenia i zadałem proste pytanie: co zrobił kierowca z naprzeciwka? Z tego, co słyszałem, do wypadku doszło właśnie podczas wyprzedzania. W takiej sytuacji zawsze są dwie strony: „winna” i ta druga. Dlaczego, do diabła, nigdy nie porusza się kwestii zachowania drugiego człowieka? Czy od razu zaczął hamować, czy przez pierwszych kilka sekund mamrotał na przykład: „co ona, do diabła, robi” nie zmieniając prędkości lub wręcz przyspieszając? Gdzie jest jego odpowiedzialność? Gdzie jest jego wina?

Cały ten wstęp (niezależnie od jego faktycznego uzasadnienia, w końcu nie było mnie przy tym wypadku) służył w zasadzie do jednego: miał zwrócić uwagę na niewidoczne na pierwszy rzut oka, ale ewidentne czynniki kształtujące rzeczywistość. Zwróćmy uwagę: mówi się, że winna była Otylia, bo wyprzedzała jakoś nieładnie. Ale nie doszłoby do wypadku, gdyby ktoś z naprzeciwka wziął na siebie choć cząstkę odpowiedzialności w odpowiednim czasie, czyż nie? A co robił kierowca wyprzedzany? Zwolnił? Przyspieszył? Zjechał? Dawał się wyprzedzić, czy to utrudniał? Ileż razy zdarzało mi się dawać jadącemu za mną kierowcy znak, żeby mnie wyprzedził, oświetlałem mu drogę i nieznacznie zwalniałem, żeby uczynić manewr bezpieczniejszym. Ilu kierowców, podobnie jak ja, bierze na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo drugiego człowieka? Jak długo Otylia jechała za wozem, który w końcu zdecydowała się wyprzedzić? Co w tym czasie robił ten człowiek? To są pytania bardzo ważne, bo ustawiają kontekst całej sytuacji.

Teraz przejdźmy do innego „wyprzedzania” i innego naprzeciwko. Mówi się, że cywilizowane kraje (z wyjątkiem Chin, no i nie wiem, jak jest z Indiami, Koreą, generalnie Dalekim Wschodem) są zadłużone. Wymienia się sumy stawiające włosy na głowie (w 1989 odsetki od długu USA wynosiły ponad 240 miliardów dolarów). Odkąd słyszałem te wieści (czasy gierkowskie), nie mogłem wyjść ze zdziwienia: jak państwo może się zadłużyć? Czy obywatele nie odprowadzają wystarczająco dużo podatków, żeby wykarmić rzesze urzędników i zapełnić budżetową kasę? Dajcie spokój, przecież ciągle płacimy: opłacając ZUS, oddając procent naszych dochodów, płacimy VAT’em, w każdym niemal towarze (np. benzynie) ukryty jest podatek. To są naprawdę niebagatelne pieniądze. I wciąż mało? Przecież powinno wystarczyć z nawiązką. Na emerytury, drogi, szkoły, policję, nauczycieli, służbę zdrowia. A nie wystarcza.

Jak prasa długa i szeroka, gdy pojawia się temat zadłużenia państw, oskarża się rządy, prezydentów, polityków. Kojarzy się to nie tylko z wyżej opisaną drogową sytuacją, ale także z odsądzaniem od czci i wiary małżonka zdradzającego żonę z panną lekkich obyczajów, nie pamiętając, że przecież z kimś to zrobił, z kimś kuszącym i mającym w tym interes, z kimś, kto musiał wiedzieć o stanie cywilnym zdradzającego tudzież konsekwencjami tego czynu.

Zadajmy zatem brzemienne w konsekwencje pytanie: u kogo tak strasznie zadłużają się cywilizowane państwa? U wuja Leona? U innych państw? Kosmitów? Nie, proszę nas, państwa oczywiście zadłużają się w BANKACH. W prywatnych bankach, dodajmy. Teraz zadajmy inne pytanie: czy muszą to robić? Czy nie powinny być samowystarczalne? Hm. Jeśli by nie były, należałoby wysnuć słuszny wniosek, że idea państwa jest błędna, są to instytucje, które nie są w stanie samofinansować się i w związku z tym należy wymyślić inny sposób na społeczne życie. Ale nie. Są, czy raczej BYŁY samowystarczalne, dopóki nie pojawiła się bankowa pokusa… W 1835 roku nieznany szerszej publiczności prezydent Stanów Zjednoczonych, Andrew Jackson, spłacił ostatnią ratę zadłużenia swojego państwa. Walczył z tak zwanym Federalnym Bankiem Rezerw (instytucją prywatną, może w tym czasie się inaczej nazywała, to w sumie szczegół) i chwilowo kampanię wygrał. Niestety, wszyscy jego następcy nie umieli tak ładnie sobie poradzić (prawdopodobnie ze swoją słabością do łapówek) i teraz POŁOWA PODATKÓW OBYWATELI AMERYKAŃSKICH TRAFIA DO KASY PRYWATNEGO BANKU. I ta połowa nie spłaca długu. Tylko ODSETKI.

Ludzie, którzy trochę w bankach pracowali, wiedzą, że instytucje te biją się o to, by ich klientem był np. ZUS. Pewnie, że się biją, bo to świetny interesant: pożyczy i nigdy nie odda. Zawsze będzie spłacał odsetki. Dojna krowa na wieki wieków amen.

I teraz się pytam: czy urzędnicy nie wiedzą, jakie są konsekwencje zapożyczania się w banku? Oczywiście, że wiedzą. Czy robią to świadomie? Oczywiście, że tak. A dlaczego? No, pewnie coś z tego mają. A jakie są tego konsekwencje? W sumie proste. Ponieważ wszystkie cywilizowane kraje zachodu są zadłużone na gigantyczne kwoty i długów swoich nie mogą spłacić, ergo, są w kieszeniach banków, nie mamy już zachodniego świata. Mamy BANKLAND. Co chyba było w sumie celem właścicieli owych instytucji.

Pokuśmy się teraz o odpowiedź na ostatnie pytanie: jaki będzie następny krok panów bankierów?

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

Dodaj odpowiedź


9 − siedem =