Archiwum z Luty 2012

Życie wewnętrzne

środa, 29 Luty 2012

Siedzi mężczyzna przy stoliku, sam, w Paryżu. Pije sok wyciśnięty z pomarańczy. Jeden człowiek wśród milionów możliwości, w wielkim mieście. Ma prawo czuć się przeraźliwie samotny. Nie zna tej jednej umiłowanej kobiety, która być może spaceruje teraz inną ulicą albo pije kawę w innej kawiarni. Nie napisał książki, która wstrząśnie światem, chociaż czuje w sobie tęsknotę, by tego dokonać.

Dlaczego nie odczuwa przerażającej obcości, samotności? Dlaczego nie odczuwa niespełnienia, nienasycenia?

Być może chroni go przed tym życie wewnętrzne, które, nawet gdy nie pozna tej jedynej i nie napisze książki, która zmieni życie milionów, wypełni go i da poczucie sensu.

Chyba właśnie tym zajmują się niektórzy twórcy – łataniem egzystencjalnej rany, która tworzy się między „tu” i „wszędzie”, między „teraz” i „kiedy indziej”, między tą osobą i milionami innych, niepoznanych, między spełnieniem i niespełnieniem, które przecież jest o wiele częstsze.

Życie wewnętrzne pozwala nam zakleić pustkę istnienia żywicą znaczenia, milionem skojarzeń i sensów. Ono wypełnia egzystencję. Raptem nie jesteśmy już obcym człowiekiem w wielkiej przestrzeni nieznanego miasta, pośród setek niewidzianych przedtem ludzi. Tamten zażywny jegomość kojarzy się z masarzem z naszego miasta, podstarzała piękność z jakąś aktorką, chłopczyk idący z mamą – z naszym kolegą z boiska, smak soku z pomarańczy  jest znajomy i swojski, przypomina miłe chwile spędzone na tarasie naszego domu, gwar uliczny brzmi podobnie do gwaru Warszawy, nacisk, jaki wywiera siedzisko ulicznego krzesła na nasze pośladki kojarzy się z niewygodą ogrodowego mebla, a chwila samotności nie jest momentem trwogi, ale czasem przemyśleń i zadumy. W ten cudowny sposób, dzięki życiu wewnętrznemu już nie jesteśmy sami i obcy. Znajdujemy się trochę w Warszawie, trochę w ogrodzie, trochę w dzieciństwie, w sklepie, na znajomej ulicy.

I nie czujemy rozpaczy istnienia, które nie jest wszędzie i z wszystkimi, tylko tu i tylko tu, tylko ze sobą i z nikim innym.

I na chwilę zapominamy o tęsknocie.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

“Nie mam pieniędzy”

wtorek, 28 Luty 2012

Przepraszam, w jakim my świecie żyjemy? Jak można publicznie powiedzieć „Oprócz habitu i rzeczy osobistych nie mam nic” i mieć nadzieję, że ktokolwiek w to uwierzy? Pan Rydzyk przecież od czasu do czasu je (nawet częściej niż od czasu do czasu, bo ma widoczną nadwagę). Czym, przepraszam, płaci za produkty, które pakuje do jamy gębowej? Modlitwą? Bóg zapłać? Jeśli tak, to uwaga, wpadliśmy na żyłę złota, fantastyczny patent! Zaraz go sprawdzę w miejscowym sklepiku: kupię chleb, masło, jaja, oliwę, marchewki, wodę, czekoladę, a w kasie powiem „bóóóóg zapłać! Alleluja i do przodu, ejmen”. To przecież musi działać, skoro sprawdza się w przypadku guru radia Maryja.

Ojciec dyrektor musi gdzieś spać. Jak ziemia długa i szeroka, nie ma takich miejsc, w których można złożyć głowę na poduszce nic za to nie płacąc. Nawet ja, śpiąc we własnym łóżku, we własnym domu położonym na osobistej działce, którą wraz z małżonką kupiłem dziesięć lat temu dając notariuszowi (czyli państwu) jego horrendalnie wysoką dolę, regularnie co rok płacę podatek od nieruchomości, a jak nie zapłacę to mi dom odbiorą. W moim przypadku „notariusz nie będzie miał kłopotów z ustaleniem mojego majątku”, bo mi za „bóg zapłać” chałupa nie zleciała z nieba na świętą działkę, która w związku ze swoją wniebowziętością jest zwolniona z podatku jakiegokolwiek na wieki wieków amen. Nie pominę faktu, że jeśli ma się dach nad głową, trzeba przyjąć do wiadomości istnienie entropii, czyli fakt, że dach z czasem będzie się psuł, a za naprawy dachówek także trzeba płacić. I co? Znowu sprawdzi się „bóg zapłać”? Toż to jakieś fantastyczne zaklęcie!

Człowiek, o którym mowa, zapewne korzysta z komputera, ba, z pewnością nie jednego. Komputer jest urządzeniem realnym, nie modlitewnym ani różańcowym. Nie da się go wyczarować, ani wymedytować, nie istnieje w dominium aniołów, niestety trzeba go kupić. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że obsługujący sklep komputerowy jest podatny na wzmiankowane wyżej abrakadabra.

Pan, o którym wciąż chce mi się pisać, niezawodnie korzysta z telefonu zarówno komórkowego jak i stacjonarnego. Firmy dostarczające usługi telekomunikacyjne nie są tanie, o nie, ja w każdym razie nie znam ani jednej charytatywnej.

A ogrzewanie? Dach nad głową nie wystarczy, gdy mamy taką zimę jak obecna. Olej opałowy, gaz, nawet źródło geotermalne to niebagatelny wydatek, de facto jeden z najwyższych w comiesięcznych kosztach (w ostatnim przypadku nie jest wysoki, ale za to inwestycja pożera mnóstwo pieniędzy).

A prąd elektryczny? Wiecie, te elektrony lecące w miedzianych przewodach? Przecież to nie są dobre duszki, które specjalnie dla pana w czerni będą pomykać tu i tam za „zdrowaś Mario”. Dostarczyciele prądu każą sobie płacić coraz więcej. Jak to robi szef błogosławionego radia, że jemu dają te rzeczy gratis?

A ubrania? Wszak mąż opatrznościowy nie chodzi nago, a odzienie kosztuje! A buty? Boso nie chadza, ja w każdym razie nic o tym nie wiem! A okulary? Przecież szkła w dzisiejszych czasach kosztują.

Człowiek zanurzony w cywilizowanych czasach nie ma szans, by przetrwać bez pieniędzy. I wie to każde dziecko, każdy człowiek niezależnie od wykształcenia, to jest PROSTE. Co to za system, w którym można, będąc dorosłym bytem, wmawiać innym dorosłym, że się nic nie ma, będąc dożywionym, ubranym, nie wyglądającym na bezdomnego, korzystającym z internetu i telefonów? Same comiesięczne rachunki takiego pana wynoszą najmniej tysiąc pięćset złotych plus datek na jakąś emeryturę, to w sumie około dwóch tysięcy. Rocznie dwadzieścia cztery. I jak? I gdzie? I co? I pan Rydzyk nie ma?

To ja też nie mam. Od dzisiaj nie płacę za prąd, internet, telefony, ubezpieczenie na życie, ubezpieczenie zdrowotne, olej, nie płacę podatków dochodowych i gruntowych, bo NIE MAM. Jak pójdę do sklepu, będę kradł: lodówki, garnki, samochody i zegarki, bo NIE MAM. A jak przyjdzie do mnie komornik, zacznę się modlić, żeby mu się w głowie zmąciło i żeby stwierdził, że ma mentalne kłopoty w ustaleniu mojego majątku. Ejjjjmen.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

Silne wzburzenie

piątek, 24 Luty 2012

Odczuwam zawsze w dniu płacenia rachunków i ZUS’u. Widok ubywających liczb na koncie, miraże horrendalnych sum za elektryczność, telefony, internet, ubezpieczenie, świadomość, że do tego dochodzi cena oleju opałowego, to wszystko wywołuje we mnie panikę, poczucie zagrożenia, te cyfry mielą się za szybko, kwoty są za wysokie!

Niedawno ktoś do mnie przysłał mail pokazujący, co było w Libii za Kadafiego. Państwo płaciło podatki obywatelom. Ludzie nie wiedzieli, czym jest opłata za prąd. Mieli naprawdę sporo przywilejów. Teraz się cieszą, że przyszła do nich demokracja. I będą ją mieli, a pierwszymi jej emisariuszami okażą się podatki i rosnące pod niebo rachunki za wszystko, pewnie za wodę też. Bo znakiem demokracji jest „gospodarka rynkowa”.

U nas też była rewolucja. Pamiętam czasy przed nią i po niej. W sklepach było pusto. To fakt. Ale szynka smakowała jak niebo, mięso pachniało, owoce były pełne aromatu. Wszędzie było szaro. To fakt. Ale nikt nie miał nerwicy, że go z pracy wyrzucą. Wszystko trzeba było „załatwiać”, nawet cement, to fakt. Ale mało kto zdawał sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak „podatek”. Coś tam było odpisywane od pensji, mało kogo to obchodziło.

Nie chciałbym powrotu tamtych czasów z całym inwentarzem, bo były niezbyt zdrowe, ale to, co mamy teraz zdrowe także nie jest. Winny nigdy nie jest system, z czego mało kto zdaje sobie sprawę, lecz ludzie, którzy w tym systemie siedzą. Nieświadomi, niewyedukowani ludzie. Dlatego najlepszą „walką z systemem” jest nie proponowanie innego, ale nauczenie ludzi psychologii społecznej przede wszystkim. Co było winne „wypaczeń” czasu PRL? System? A skąd. Ludzie, którzy go wykorzystali. Co jest winne wypaczeń naszych czasów? To samo. Ludzie, którzy je wykorzystują.

Czy to nie jest chore, że człowiek taki jak ja, płacący najniższy ZUS (ok. 800 zł miesięcznie) nie ma co liczyć na jakąkolwiek emeryturę (200zł? 300zł?), chociaż regularnie płaci 19% podatku dochodowego, uiszcza podatek VAT w każdym kupowanym przedmiocie o benzynie nie wspominając? Czy nie są to dziwne czasy, w których skomplikowany wzór matematyczny zwany „derywatem” gwarantuje krociowe zyski spekulantom finansowym, którzy niczego sensownego oprócz kilku klinięć myszą nie robią, a do więzienia nie ma kto ich wsadzić, bo nikt owego wzoru nie rozumie?

Mamy czasy, w których ktoś chcący się utrzymać na jako takim poziomie, który to poziom z grubsza można by nazwać „middle class”, zmuszony jest zarabiać naprawdę spore kwoty tylko z tego powodu, że rachunki, Zakład Ubezpieczeń Społecznych oraz Urząd Skarbowy wciąż odbierają mu pieniądze, które następnie giną nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na co.

I jeszcze od czasu do czasu słyszę w radiu czy telewizji, że mamy „wolność”. Czasami ogarnia mnie wrażenie, że mam „wolność do szybkiego, panicznego zarabiania pieniędzy, które państwo tudzież usługodawcy różnej proweniencji będą usiłowali mi czym prędzej wydrzeć.”

Oglądałem kiedyś pasyjnie serial komediowy „Coach” (tytuł polski „Świat pana trenera” czy jakoś tak), rzecz o trenerze drużyny futbolu amerykańskiego. W jednym z odcinków główny bohater oraz jego młodszy podwładny, także trener, postanowili zaszaleć i obaj kupili sobie po Harleyu Davidsonie. Po czym przypomnieli sobie o swoich kobietach i strach ich obleciał. Gdy wieczorem przyprowadzili swoje nowe, błyszczące maszyny pod dom starszego trenera  i usłyszeli głos jego żony, czym prędzej schowali się pod schody, razem ze swoimi błyszczącymi maszynami. „Kupiliśmy Harleye, trenerze”, powiedział podwładny. „Jesteśmy wolni.” „Tak”, odpowiedział szeptem główny bohater.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

O służbie zdrowia

wtorek, 21 Luty 2012

Nie będę pisał, bo że jest zła, wiadomo. Napiszę o innej służbie zdrowia, jeszcze gorszej. Mianowicie – osobistej. Zdrowie jest prywatną własnością każdego obywatela. I w służbie tego zdrowia, wydawało by się, powinien on od czasu do czasu coś przedsięwziąć, jeśli oczywiście na zdrowiu mu zależy. Nie bardzo rozumiem ludzi narzekających na zdrowie, które sami sobie popsuli i psioczących na lekarzy, którzy, podobnie do nich, ich zdrowie mają gdzieś.

Co obywatel statystyczny robi, by zdrowie wzmacniać? Kładzie się późno spać. Pali papierosy. Je fastfoody. Nie je śniadań. Przejada się. Pozwala sobie na nadwagę. Wmawia sobie, że owa nadwaga dobrze wygląda. Jedyny ruch, jaki uprawia to skok po piwo i rzut na klawiaturę. A potem się dziwi: że pompki nie potrafi zrobić ani jednej (osobiście bez problemu wykonuję 60 pompek głębokich, prawidłowych, bez odpoczynku oczywiście), że szyja boli, że plecy rwą, że w kolanie strzyka, że lędźwie niedomagają, że wysikać się nie może.

A właśnie. Obywatel mało pije. Wody. Jedna ze znajomych obywatelek była przeze mnie napominana od kilku lat, że jeśli będzie piła wyłącznie kawę, to chociaż jest kobietą, zafunduje sobie kamicę nerkową. No i co? Zafundowała sobie, że hej. Trzy dni tortur oraz obowiązkowy kontakt ze straszną służbą zdrowia, która dokładnie tak jak obywatelka przez wiele lat, miała jej zdrowie gdzieś i pozwalała, by nasza rodaczka z bólu się skręcając przeleżała w poczekalni godzin sześć. Pragnę zaznaczyć, że te trzy dni udręki zostały zafundowane przez obywatelkę samej sobie przez nią samą i tylko sama się winić o nie powinna. Ostrzegana była, rozum niby posiada. A zdrowie siadło. Przez brak odpowiedniej opieki ze strony osobistej służby zdrowia.

Obywatelu i obywatelko. Nie marudź na lekarzy. Oni są podobni do Ciebie. Mają twoje zdrowie w głębokim poważaniu. I swoje zresztą też. Więc jeśli zależy Ci na dobrej kondycji, długotrwałym dobrostanie fizycznym i braku objawów przykrych z ciała się dobywających, wdróż reformę Osobistej Służby Zdrowia, bo nikt o Ciebie tak nie zadba, jak Ty sam/a.

Ruszaj się. Żaden lek nie zastąpi ruchu, a ruch zastąpi każdy lek. Nie tylko sprzątaj i kop grządki, gimnastykuj się tak, by poruszać wszystkie partie mięśni. Ćwicz! Może nie codziennie, bo się przemęczysz. Co drugi dzień. Nie żryj. Jeśli wiesz, że coś jest niezdrowe, do gęby nie pakuj. Myśl odżywiając się, a nie potem – i żeby zagłuszyć poczucie winy nie wlewaj w siebie wódki. Zrzuć zbędne kilogramy. Nie wmawiaj sobie, że dzięki nim „poważnie wyglądasz”. Spójrz w lustro stojąc w bieliźnie, nie podziwiaj się w garniturze / garsonce. Nie czekaj, aż ktoś to za Ciebie zrobi. Służba Zdrowia? Dobre sobie! Ona ma Cię gdzieś dokładnie tak samo, jak ty masz siebie. Nie pracuj w niewygodnych pozycjach. Zmodyfikuj swój powszedni dzień tak, by nie wykonywać tych samych czynności wciąż w ten sam sposób tą samą kończyną. Modyfikuj te czynności. Brzmi śmiesznie i jest to śmieszne, ale pożyteczne. Weź odpowiedzialność za ciało. Bo jest twoje, nie Służby Zdrowia.

Przed Tobą oby długie życie i emerytura, albo praca do śmierci. Dobrze radzę – nie czekaj na pomoc z zewnątrz. Jak możesz sądzić, że ludzie mają czas i siły by pomagać innym, jeśli nie mają ich, by pomóc sobie?

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

Znowu o uśmiechach

poniedziałek, 20 Luty 2012

Patrzyłem jako dziecko na reklamy w amerykańskich komiksach. Widziałem buzie szczęśliwe, szczerzące białe zęby i zdawało mi się, że oblicza te naprawdę promienieją radością, że odzwierciedlają czasy, w których ludzie mogą czuć beztroskę, lekkość i bezpieczeństwo. Być może moje skojarzenia związane były z tym, że sam byłem dzieckiem i uczucia te nie były mi obce, a zgniły świat kapitalizmu widziałem jedynie przez pryzmat tych komiksów i z rzadka oglądanych filmów made in the US of A.

Teraz też widzę reklamy, o, widzę ich krocie. I także uśmiechają się na nich dziewoje i młodzieńcy, pewnie piękniejsi, powabniejsi od zaszłych, zresztą nie dziwota, bo są podrobieni przez programy graficzne. Ale nie widzę w nich radości, lekkości, beztroski i szczęścia. Czy dlatego, że nie jestem już dzieckiem? Dlatego może, że dostrzegam, w jakim świecie żyję? A może z tego powodu, że naprawdę zmieniły się czasy i uśmiechy sprzed trzydziestu lat jednak były szczersze niż te współczesne?

Jak można się uśmiechać, gdy tylu ludziom brakuje pieniędzy na zwykłe przetrwanie? Jak można szczerzyć zęby, gdy większość młodych osób nieustannie się spieszy, stresuje, martwi o to, czy utrzyma się w pracy? Jak można udawać radość, gdy dookoła nas trwa szaleństwo konsumpcyjnego kłamstwa, bo wciąż i na nowo jesteśmy nakłaniani do nabywania produktów, nie będących tym, czym nam się w mawia, że są?

Nie wiem, czy to kwestia zgorzkniałości, czy realnego oglądu świata, ale nie widzę, naprawdę nie widzę powodów, dla których modelki i modele z billboardów mieliby się uśmiechać. Oczywiście wciąż istnieje mekka dobrych emocji w obszarze osobistych relacji międzyludzkich, w przestrzeni rozmowy z drugim człowiekiem, pomocy, twórczości. Ale na pewno nie w dominium zakupów, w tym królestwie już od dawna rządzi zła królowa, a królewna Śnieżka i jej książę gdzieś się zagubili.

Mówiąc krótko, te uśmiechy są kłamstwem.

Widziałem kiedyś casting na modela i byłem nim nieco wstrząśnięty. Stał oto młody człowiek w świetle kamer, ubrany w płaszcz, z głową pełną chęci stania się profesjonalnym modelem, skoncentrowany, napięty, gotowy na każde wyzwanie. W pewnym momencie prowadzący casting powiedział: teraz zachowuj się tak, jakbyś był bardzo szczęśliwy, jakbyś osiągnął sukces, jakbyś wygrał milion dolarów. Młodzieniec w płaszczu zaczął się wyginać, szczerzyć, uderzać pięścią w dłoń, wyrzucać ramiona w górę, podskakiwać i wykrzykiwać „Yes! Yes! Yes!”

Takie to było jego szczęście. Udawana radość zestresowanego człowieka.

I zdjęcia takich właśnie osób widzimy w reklamach.

I cóż się dziwić, że niektórzy w te uśmiechy nie wierzą?

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)