Także nienajnowszy artykuł. Tym razem o problemach damsko-męskich…
W ciągu ostatniego miesiąca odebrałem trzy telefony od znajomych mężczyzn (wszyscy mieli około czterdziestu lat), które zaczynały się praktycznie tym samym zdaniem: „kobiety są zaborcze”. Jeden z rozmówców pragnął przez przynajmniej tydzień odpocząć w lesie, zaznać spokoju, powdychać powietrze i… ciszę. Drugi marzył, by oddać się ulubionemu hobby, na które nigdy nie było czasu z racji konieczności zajmowania się rodziną, trzeci rozważał związanie się z inną kobietą, taką, która zrozumie jego pragnienia.
Historia wszystkich była podobna. Najpierw, z racji tego, że byli porządnymi, dobrymi ludźmi, przyjęli rolę, jaką narzuciło im społeczeństwo (oraz ukochane partnerki): opiekuńczego, zaradnego, silnego męża, dbającego o gniazdo, żonę i dzieci. Nie mówili głośno, że jest to ustępstwo, że ich świat, świat samców wygląda inaczej. Po latach jednak zaczęła się w nich budzić bardziej naturalna strona, jakby powiedział Robert Bly, Dzikus, który pukając do drzwi duszy przypominał o ich prawdziwym ja, o tym, kim jeszcze mogą być.
Dzikus przypomina, o czym mężczyźni marzą, lecz nie śmieją się do tego przyznać. Panowie uświadamiają sobie, że przyjęli role oparte na kobiecej hierarchii wartości, że ich związek opiera się na ustępstwie i chcą przywrócić mu sprawiedliwe proporcje. Pragnę ciszy, chcą powiedzieć, chcę pobyć z przyjaciółmi, chcę być sam, chcę poświęcić się mojemu hobby, które jest takie „niemęskie”, „dziecinne”, zupełnie niepasujące do schematu „twardego mężczyzny”. Wtedy kobiety czują się zagrożone, mają wrażenie, że coś bardzo się psuje. Dlaczego? Bo nie mają pojęcia, że z punktu widzenia mężczyzn wszystkie dotychczasowe lata były niesymetryczne. Odpowiedzialni mężowie wypełniali swoje role sumiennie i uczciwie, co nie znaczy, że były one zgodne z ich naturą czy energią.
Richard Dawkins, autor m. in. “Samolubnego genu” zapewne powiedziałby, że z biologicznego (nie kulturowego) punktu widzenia, zadaniem mężczyzny jest zapłodnienie jak największej ilości kobiet. Jego pomoc w wychowaniu potomka jest odpowiedzią na kobiecą strategię „stabilnego gniazda”, ale wcześniej czy później samcza natura wyjdzie na wierzch. Mężczyzna, jak niedźwiedź, łoś, czy inny wilk, musi iść w las. Tym lasem może być pełna przygód wyprawa, ulubiona lektura, ukochane hobby, ulubione filmy, to wcale nie musi być dawkinsowe zapłodnienie, nie, chodzi o tak ulubioną przez mężczyzn wolność. I co bardzo ważne: bez oceniających komentarzy kobiet.
Gdyby nie więzy kultury, prawdopodobnie społeczeństwo ludzkie wyglądałoby inaczej: kobiece społeczności wychowujące potomków byłyby odwiedzane, chronione, doglądane przez krążących w pobliżu samców, którzy tyle samo czasu spędzaliby na wędrówkach wokół stad co w ich granicach. Do tych wędrówek panowie tęsknią.
Mężczyźni wstydzą się przyznać do tego, że są samcami, bo już dawno zdewaluowano ich skłonności i system wartości. Mężczyźni myślą tylko o jednym, słyszymy. Często sami dodajemy: w dodatku wcale nie głową. A o czym myślą kobiety? Widzimy panią nachylającą się nad wózkiem. Kobieta uśmiecha się z czułością, przemawia słodko do tkwiącego pod kołderką maleństwa. Uśmiechamy się razem z nią: do niej, do dzieciątka i do sytuacji. Oto przed naszymi oczami roztacza się obraz macierzyńskiej miłości, społecznie zaakceptowany, pożądany, adorowany, uświęcony. Dlaczego tak jest? Przecież czułość, jaką samice przejawiają w stosunku do małych dzieci jest wynikiem genetycznego programowania. Kobiece mózgi są tak skonstruowane, by reagować ślinieniem się gdy widzą pucołowatą buzię, krótkie rączki, nóżki i nieporadne ruchy. Nikt się temu nie dziwi, nikomu się nie śni, by dewaluować.
Przyjrzyjmy się innej scenie: ulicą idzie zgrabna kobieta. Mija mężczyznę, który ogląda się za nią i lubieżnie patrzy, jak ta kołysze biodrami. Co wtedy myślimy? Ach, ci faceci. Wszyscy faceci to świnie. Dlaczego, przepraszam?! Nasze mózgi są tak zaprogramowane, żeby się ślinić do wąskich talii, ładnych pup, zgrabnych nóg, piersi, rąk i szyj! Tak jesteśmy skonstruowani! Dlaczego nie istnieje żaden uświęcony instynkt prokreacji? Dlaczego nikt nie pisze wierszy o naszych samczych uczuciach, dlaczego musimy się kryć ze swoimi skłonnościami, albo przyjmować kobiecy punkt widzenia i nazywać siebie świniami?
Dość. Jeden z czytelników, po przeczytaniu gamedeka powiedział: „Przybyłek ma odwagę pisać o tym, co dla nas, mężczyzn jest ważne.” Inni, gdy wykładałem im swój punkt widzenia na różnych szkoleniach, pytali: „Słuchaj, możesz to gdzieś opisać? Tak, żebym mógł pokazać swojej żonie?” Oto zadośćuczynienie ich prośbie.
Oświadczam, że jestem samcem, ślinię się nie na widok pucołowatych buzi, ale zgrabnych kobiet, lubię samotność, ciszę, własne zainteresowania i przyjaciół. Czasem idę w las. Bo jestem samcem. I żyję szczęśliwie ze swoją żoną bez ustępstw. Dlaczego? Bo oboje z Anią siebie słuchamy i mamy społecznie narzucone role sami wiecie, gdzie.
Najwyraźniej jestem jednak facetem (psychicznie). Tylko mój brak entuzjazmu dla mycia okien i codziennego robienia identycznych kanapek klasyfikowany jest jako lenistwo i niegospodarność