Patrzyłem jako dziecko na reklamy w amerykańskich komiksach. Widziałem buzie szczęśliwe, szczerzące białe zęby i zdawało mi się, że oblicza te naprawdę promienieją radością, że odzwierciedlają czasy, w których ludzie mogą czuć beztroskę, lekkość i bezpieczeństwo. Być może moje skojarzenia związane były z tym, że sam byłem dzieckiem i uczucia te nie były mi obce, a zgniły świat kapitalizmu widziałem jedynie przez pryzmat tych komiksów i z rzadka oglądanych filmów made in the US of A.
Teraz też widzę reklamy, o, widzę ich krocie. I także uśmiechają się na nich dziewoje i młodzieńcy, pewnie piękniejsi, powabniejsi od zaszłych, zresztą nie dziwota, bo są podrobieni przez programy graficzne. Ale nie widzę w nich radości, lekkości, beztroski i szczęścia. Czy dlatego, że nie jestem już dzieckiem? Dlatego może, że dostrzegam, w jakim świecie żyję? A może z tego powodu, że naprawdę zmieniły się czasy i uśmiechy sprzed trzydziestu lat jednak były szczersze niż te współczesne?
Jak można się uśmiechać, gdy tylu ludziom brakuje pieniędzy na zwykłe przetrwanie? Jak można szczerzyć zęby, gdy większość młodych osób nieustannie się spieszy, stresuje, martwi o to, czy utrzyma się w pracy? Jak można udawać radość, gdy dookoła nas trwa szaleństwo konsumpcyjnego kłamstwa, bo wciąż i na nowo jesteśmy nakłaniani do nabywania produktów, nie będących tym, czym nam się w mawia, że są?
Nie wiem, czy to kwestia zgorzkniałości, czy realnego oglądu świata, ale nie widzę, naprawdę nie widzę powodów, dla których modelki i modele z billboardów mieliby się uśmiechać. Oczywiście wciąż istnieje mekka dobrych emocji w obszarze osobistych relacji międzyludzkich, w przestrzeni rozmowy z drugim człowiekiem, pomocy, twórczości. Ale na pewno nie w dominium zakupów, w tym królestwie już od dawna rządzi zła królowa, a królewna Śnieżka i jej książę gdzieś się zagubili.
Mówiąc krótko, te uśmiechy są kłamstwem.
Widziałem kiedyś casting na modela i byłem nim nieco wstrząśnięty. Stał oto młody człowiek w świetle kamer, ubrany w płaszcz, z głową pełną chęci stania się profesjonalnym modelem, skoncentrowany, napięty, gotowy na każde wyzwanie. W pewnym momencie prowadzący casting powiedział: teraz zachowuj się tak, jakbyś był bardzo szczęśliwy, jakbyś osiągnął sukces, jakbyś wygrał milion dolarów. Młodzieniec w płaszczu zaczął się wyginać, szczerzyć, uderzać pięścią w dłoń, wyrzucać ramiona w górę, podskakiwać i wykrzykiwać „Yes! Yes! Yes!”
Takie to było jego szczęście. Udawana radość zestresowanego człowieka.
I zdjęcia takich właśnie osób widzimy w reklamach.
I cóż się dziwić, że niektórzy w te uśmiechy nie wierzą?
Przed Tobą odkrył ten ból pewien młodzieniec z rodu Gautamów:
Jak radować się bogactwem, młodością i zdrowiem, skoro inni go nie mają, a on sam ma je tylko do czasu? Znalazł wyjście w nieprzywiązywaniu się. I oswobodzeniu umysłu z głupot. “Free your mind”, idzie za ciosem czarny Morfeusz, równierz odkrywając, że wszystkie radości i smutki wokół to tylko maya – złudzenie
To samo radzą księgi mądrościowe ST, by nie ekscytować się dobrem, i nie rozpaczać nad złem, bo jedno i drugie minie. W czym można znaleźć umiar w szczęściu i pociechę w nieszczęściu. To samo zresztą mówili stoicy.
Moja własna myśl co do dawnych filozofów – nad sensem życia, uczynków, dążeń, zastanawia się tylko ten, kto w ten sens powątpiewa. Podobnie filozofię umiaru musieli wyznawać ludzie, którzy gorączkowo potrzebowali poradzić sobie z cierpieniem i jak najpełniej wykorzystać to szczęście, które z rzadka wpadnie.
Tym samym tropem idzie Paweł z Tarsu: “ci którzy posiadają, niech żyją tak, jakby nie posiadali, ci którzy płaczą, jakby nie płakali”.
Średniowieczne “Memento mori” i późniejsze “carpe diem”, choć różnie rozkładają akcenty przypominają o tym samym – czas ci ucieka, nie ma sensu go tracić na rzeczy nieważne, na użalanie się, na to co nie nasyci. Wykorzystaj każdy moment, uczyń lepszym czyjeś życie, swoje własne. Ogryź każdy dzień do kostki i jeszcze wyssaj szpik. Hakuna matata (co dla mnie jest akurat fascynującym ideałem, lecz wciąż umykającym – raczej osiągam kung-fu w marnowaniu czasu )
Pytając czytelników, czy nie stoi za tym Twoje zgorzknienie, kusisz do zrobienia pewnego głupstwa – rozkładania na czynniki człowieka, którego czytelnik zwykle zupełnie nie zna, mając do dyspozycji znikome informacje. Przy czym to ofiara takiego procesu ma kompetencje do psychoanalizy, nie sprawca Więc oczywiście koniecznie trzeba to zrobić
Owszem, gorzkniejesz. Może za dużo spróbowałeś na raz i smak stępiał? Umiar, azceza nawet od czasu do czasu, zwracanie uwagi na drobiazgi. Owszem, ta radosć minie, więc ciesz się nią póki jest. Intensywnie i do końca, ale nie przywiązując się, żeby nie cierpieć kiedy minie – wszak nic tu nie jest wieczne. Nawet stojąc nad czyjąś trumną mozna skupić się na tym, co wspólnie przeżyliśmy dobrego, nie na tym, że więcej nie będzie. Wypłakać swoje i iść dalej.
Owszem, jest mnóstwo głodnych na świecie. I nie pomożesz wszystkim. Ale zrób dla potrzebujących tyle, ile możesz. Jak te gombrowiczowskie żuki na plaży – wszystkich nie ocalił, nawet z tych którym pomógł nie wszystkim się udało – ale były takie, któe przeżyły tylko dzięki niemu. I choć dla mistrza nie miało to wielkiego znaczenia, dla nich – cholerne.
Jest jeszcze coś ważnego – teolodzy mówią, że człowiek jest istotą religijną. Psychiatrzy, że przydaje mu się całościowy obraz świata. Faktycznie, patrzeć na siebie jako na zbiór przypadków które niczemu nie służą, bywa przygnębiające. Trochę ludzkość ma całościowych wizji świata. Możesz np. zostać komunistą Piękna religia, z troską o ludzkość (może mniej o człowieka), procesjami, i relikwią w moskiewskim mauzoleum
Nie zrozum tego akapitu jako propagandę jakąkolwiek. Może nawet zgodzisz się ze mną, że żyjąc refleksyjnie, trzeba sobie świat uporządkować w całość. Ze szczególnym uwzględnieniem sensu życia, uczynków, dążeń. I sensu radości.
Się nagadałem. Herbatę poproszę. Słodzoną, z cytryną. Taka moja drobna radosć