O służbie zdrowia

Nie będę pisał, bo że jest zła, wiadomo. Napiszę o innej służbie zdrowia, jeszcze gorszej. Mianowicie – osobistej. Zdrowie jest prywatną własnością każdego obywatela. I w służbie tego zdrowia, wydawało by się, powinien on od czasu do czasu coś przedsięwziąć, jeśli oczywiście na zdrowiu mu zależy. Nie bardzo rozumiem ludzi narzekających na zdrowie, które sami sobie popsuli i psioczących na lekarzy, którzy, podobnie do nich, ich zdrowie mają gdzieś.

Co obywatel statystyczny robi, by zdrowie wzmacniać? Kładzie się późno spać. Pali papierosy. Je fastfoody. Nie je śniadań. Przejada się. Pozwala sobie na nadwagę. Wmawia sobie, że owa nadwaga dobrze wygląda. Jedyny ruch, jaki uprawia to skok po piwo i rzut na klawiaturę. A potem się dziwi: że pompki nie potrafi zrobić ani jednej (osobiście bez problemu wykonuję 60 pompek głębokich, prawidłowych, bez odpoczynku oczywiście), że szyja boli, że plecy rwą, że w kolanie strzyka, że lędźwie niedomagają, że wysikać się nie może.

A właśnie. Obywatel mało pije. Wody. Jedna ze znajomych obywatelek była przeze mnie napominana od kilku lat, że jeśli będzie piła wyłącznie kawę, to chociaż jest kobietą, zafunduje sobie kamicę nerkową. No i co? Zafundowała sobie, że hej. Trzy dni tortur oraz obowiązkowy kontakt ze straszną służbą zdrowia, która dokładnie tak jak obywatelka przez wiele lat, miała jej zdrowie gdzieś i pozwalała, by nasza rodaczka z bólu się skręcając przeleżała w poczekalni godzin sześć. Pragnę zaznaczyć, że te trzy dni udręki zostały zafundowane przez obywatelkę samej sobie przez nią samą i tylko sama się winić o nie powinna. Ostrzegana była, rozum niby posiada. A zdrowie siadło. Przez brak odpowiedniej opieki ze strony osobistej służby zdrowia.

Obywatelu i obywatelko. Nie marudź na lekarzy. Oni są podobni do Ciebie. Mają twoje zdrowie w głębokim poważaniu. I swoje zresztą też. Więc jeśli zależy Ci na dobrej kondycji, długotrwałym dobrostanie fizycznym i braku objawów przykrych z ciała się dobywających, wdróż reformę Osobistej Służby Zdrowia, bo nikt o Ciebie tak nie zadba, jak Ty sam/a.

Ruszaj się. Żaden lek nie zastąpi ruchu, a ruch zastąpi każdy lek. Nie tylko sprzątaj i kop grządki, gimnastykuj się tak, by poruszać wszystkie partie mięśni. Ćwicz! Może nie codziennie, bo się przemęczysz. Co drugi dzień. Nie żryj. Jeśli wiesz, że coś jest niezdrowe, do gęby nie pakuj. Myśl odżywiając się, a nie potem – i żeby zagłuszyć poczucie winy nie wlewaj w siebie wódki. Zrzuć zbędne kilogramy. Nie wmawiaj sobie, że dzięki nim „poważnie wyglądasz”. Spójrz w lustro stojąc w bieliźnie, nie podziwiaj się w garniturze / garsonce. Nie czekaj, aż ktoś to za Ciebie zrobi. Służba Zdrowia? Dobre sobie! Ona ma Cię gdzieś dokładnie tak samo, jak ty masz siebie. Nie pracuj w niewygodnych pozycjach. Zmodyfikuj swój powszedni dzień tak, by nie wykonywać tych samych czynności wciąż w ten sam sposób tą samą kończyną. Modyfikuj te czynności. Brzmi śmiesznie i jest to śmieszne, ale pożyteczne. Weź odpowiedzialność za ciało. Bo jest twoje, nie Służby Zdrowia.

Przed Tobą oby długie życie i emerytura, albo praca do śmierci. Dobrze radzę – nie czekaj na pomoc z zewnątrz. Jak możesz sądzić, że ludzie mają czas i siły by pomagać innym, jeśli nie mają ich, by pomóc sobie?

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

5 odpowiedzi do “O służbie zdrowia”

  1. Hern mówi:

    A propos odżywiania się. Jakie jest zdrowe odżywianie się, skoro w praktycznie każdym produkcie można znaleźć różnego rodzaju Exxx. A niewprawnemu oku spojrzenie na skład produktu niewiele powie. Czy samo odstawienie chipsów, słodzonych napoi itp. wystarczy?

    Wpis skłaniający do refleksji i przyjrzeniu się swoim nawykom :) .
    Pozdrawiam

  2. Marcin Przybyłek mówi:

    Dobre pytanie. Praktycznie większość produktów sklepowych już zdrowa nie jest. Pozostaje różnorodność (żeby spożywać różne trucizny w małych ilościach :) ) oraz żywienie się “poza systemem”.

  3. Protsi mówi:

    Jak ktoś się chcę “zdrowo” odżywiać to ma o wiele większy problem niż przeszukiwanie spisów składu w pogoni za Exxx.

    Obecnie jest tyle wszelakich odkryć naukowych (medycznych, biologicznych, socjo- i psychologicznych), że starając się z tym wszystkim zapoznać i wcielić to w życie, zgłupiejemy… Niektóry źródła są bardziej solidne od innych, ale nadal pozostaje to strasznym bałaganem.

    Od ok. 1930 rozkręcał się boom witaminowy, który swój zenit osiągnał gdzieś w latach 60-tych z czknięciami w późniejszych dekadach. To wtedy zajmowano się witaminami, je odkrywano i definiowano. A zaczęło się od pamiętnej beri-beri, albo nawet wcześniej w sumie – od szkorbutu, ale wtedy nikt tego z witaminami nie wiązał. Nawet definicja witamin zawierała nie tylko informację, że to związki chemiczne, których organizm potrzebuje bezwzględnie, choć nie może ich sam wyprodukować, ale też taką, że są to związki nietrujące, tudzież nieszkoldiwe dla zdrowia… Witaminkami faszerowano więc ludzi przy każdej nadażającej się okazji. Pierwszą masówką była witamina C i czego się tam o niej nie mówiło…

    A potem w latach 90 rozpoczęto weryfikacje. W 2006 roku zamknięto pewien eksperyment – wiadomo było, że karotenoidy działają przeciwrakowo, szczeóglnie ochronnie przed rakiem płuc. Więc wzieli parędziesiąt ludzi i pompowali w nich wielokrotne dawki dzienne. W ciągu pierwszych lat osoby poddane eksperymentowi rozwinęły więcej nowotworów płuc niż znane to było w dotychczasowej statystyce. Eksperyment uznano za nieetyczny i go przerwano. Nadal nie wiemy, czy miało to związek z witaminami… :D Ale najprawdopodobniej miało i teraz karotenoidy odradza się palaczom :D

    I tak sobie patrzę na powyższe informacje i na tuziny innych i powiem szczerze – “Co to, do jasnej… oznacza ‘zdrowo’ się odżywiać?” Jesteśmy jedynym gatunkiem, który zgłupiał lub zmądrzał (interpretacja dowolna) i nie ma już instynktu d/s odżywiania. Tygrys je, co powinien. Wróbel je, co powinien. A my? Wytwarzamy, przetwarzamy, modyfikujemy, marnujemy, koncentrujemy, gotujemy, kombinujemy… Odżywiasz się po “japońsku”, masz mniejszą szansę na zawał w wyniku choroby wieńcowej serca, ale wiekszą na udar mózgu, nadciśnienie lub nagłe skurcze naczyń krwionośnych i “zawał wazospazmowy”. Odżywiasz się “śródziemnomorsko”, masz lepsze wartości cholesterolu i mniejsze szanse na arteriosklerozę, ale większą szansę na infekcje pasożytnicze. Wtrążalasz zmieniaki z jajcami i bekonem, masz najwydajniejszy dostęp do protein znany nauce, ale zwiększoną szanse na awitaminozę w pewnym wąskim spektrum i na raka jelit. Jesteś weganem (pure evil! :) , bez supli i “careful planing” raczej gwarantowanie dostaniesz anemii. Jesteś wegetarianinem, też masz parę problemów – np. wielokrotnie więszką szansę na próchnicę :D Jesz podroby, zawsze będziesz napakowany witaminami, DNA i proteinami dobrej jakości i łatwo przyswajalnymi, ale za to najpewniej dorwie Cię podagra…

    A to tylko fakty naukowe i tak nie końca obczajone. A co z dynamiką psycho-socjo-kulturową? Dlaczego większość ludzi idzie sobie do sklepu i kupuje np. piersi kurczaka, które nie mają optycznie już prawie nic wspólnego z kurczakiem, a i same składają się w większym stopniu z wody niż oryginalna pierś kurczaka? Dlaczego ludzie się krzywią i protestują, kiedy ubić przed nim kurczaka i zobaczą krew lub podrygujące ciało, mówiąc że to barbarzyństwo? Czemu większość Europejczyków nie tylko nie zje (jak w Korei), ale też nie zabije kota lub psa, ale nie będzie miało oporów przed rozdeptaniem dżdżownicy lub pacnięciem muchy kapciem? Czemu Greenpiece walczy o wieloryby, małpy i króliki, omawiając swoje zamierzenia przy chicken nuggets? :D
    Kroić mieso z opakowania – ok. Wytruwać prusaki lub szczury w piwnicy – OK. Ubić karpia na święta… eh… kochanie… a może lepiej Ty? Wejść do rzeźni – nie, może nie dzisiaj. Rozwalić łeb krowie… o nie… a na pewno nie cielakowi… Przecież to żyjąca istota, która cierpi :D “Jaki słodki ten baranek… taki puchaty… i jak fajnie meczy… Co na obiad? Kebab? Zajebiście!” :D

    Jak tu zachować “zdrowie” na poziomie biochemicznym, fizjologicznym i psychicznym? :D

  4. PRAWIDŁOWA BIOLOGICZNIE, PROZDROWOTNA METODA ODŻYWIANIA:
    Tzw. dla myślącego człowieka powinna AKCEPTOWAĆ wszelkie uwarunkowania naszej przyrody, ewolucją narzucone REGUŁY. Stanowi to trudny problem, ale bez badań; krew, wydzieliny, wydaliny, pierwiastki włosa, jest to absolutnie niemożliwe.

    WTEDY MOŻNA TYLKO PRZERZUCAĆ SIĘ PSEUDO REGUŁAMI:
    Na węch i czucie, również przypuszczenia. Kto zada sobie trud i zbada jak podnosi się poziom cukru przy poszczególnych produktach, jaki jest wpływ tłuszczów i jak, tj. w jakiej ilości się odkładają, jak organizm oddziaływuje na rodzaje białek itd. to wyniki dla wszystkich ludzi są niemal identyczne ew. drobna skala technicznego błędu.

    A WIĘC; PRZY ZWALCZANIU OTYŁOŚCI, WAŻNA JEST WIEDZA:
    Klasyfikująca pożywienie na kategorie uwzględniające zawartość tłuszczów, NISKICH węglowodanów, WYSOKICH węglowodanów; tj. tych które sprzyjają powstawaniu otyłości i cukrzycy typu 2, a które nie, oraz pozostałych składników. Stosunkowo prostym jest zaznajomić się z tabelami pożywienia wg tzw. INDEKSU ŻYWIENIOWEGO, tj. IŻ produktu. To wystarcza, aby samemu DECYDOWAĆ o łatwym doborze składników swojej diety, co stanowi na szczęście, rozwiązanie trudnego problemu dotyczącego zwalczania obu chorób. Lekarz rodzinny zdecydowanie, też nam to potwierdzi.

  5. imigrant mówi:

    Edukacja żywieniowa dla najmłodszych. Jeden z warszawskich raperów mówił, że dobrze, że dzieci zapyane o rybę nie rysują brązowego prostokąta. Paluszek rybny i ogólny poziom przetwarzania żywności jest przestraszający, tym bardziej, że jak nawet machnąbym takiego baranka, to nie miałbym pewności co dalej.
    Zresztą, po co tyle zachodu, ten baranek i tak miał karmę która prawie świeci się w ciemności, a potem się dziwią że żywione wyżej wspomnianym kebabem dzieci tak szybko dojrzewają!

    Warzywa? Dobór genetyczny zubożył ilość upraw, cytujac anonima z pamięci – z 1.5k gatunków jeszcze jakieś 100 lat temu (znów cytat bez poparcia) do kilkuset obecnie.

    Cieszmy się i radujmy że nie żyjemy w Stanach, gdzie wszystko jest kukurydzą (jeden szczep TradeMark/Patent Pending) lub krową z jednej jedynej farmy.*

    * Oczywiście żadnych dowodów nie posiadam, poza wybujałą wyobraźnią, Panie Cenzorze Internetu lub urzędniku z Google.

Dodaj odpowiedź


siedem − = 4