Małe inwestowanie

Dzieci to nasza przyszłość. One za kilkanaście / kilkadziesiąt lat wypłacą nam emerytury i zbudują jakąś (którąś?) Rzeczpospolitą, być może bardziej buddyjską / żółtą, islamską / brązową, niż dzisiaj. Rasa biała liczy wszak 800 milionów obywatelek i obywateli, a samych Chińczyków oficjalnie jest miliard trzysta milionów, a nieoficjalnie podobno z miliard sześćset. Hindusów jest miliard. Wymrzemy jako rasa, a jako kultura zmieszamy się z islamem i buddyzmem, być może nawet shintoizmem. Ale nie o tym chciałem pisać.

Dzieci są ważne. Dlatego dbanie o nie zaczyna się już od momentu poczęcia: wielkie dysputy się toczą o ich jestestwo: jedni chronią zygoty, inni mają je gdzieś, twierdząc, nie bez racji, że zygota ma szansę być człowiekiem, ale nim jeszcze nie jest, podobnie jak plemnik ma potencjał bycia połową człowieka, ale najczęściej nim się nie staje – tak de facto tragicznie często, że przy każdym ejakulacie wszyscy powinniśmy płakać łzami rzewnymi, nawet wtedy, gdy coitus kończy się zapłodnieniem, bo 100 milionów innych plemników nie dostąpiło szczęścia stania się ludźmi. Łkać powinniśmy ponadto przy każdej ciąży, bowiem 1 na 8 zajść to ciąże bliźniacze, ale tylko 1 na 10 taką pozostaje, z czego wynika, że w trakcie osiemdziesięciu statystycznych ciąż umiera 9-cioro dzieci – potencjalnych bliźniaków. I jaką masz pewność – matko z brzuszkiem – że nie jesteś jedną z wybranek? Tak siadłszy płacz. Stan nauki pozwoli lada moment wyhodować naszego klona – brata bliźniaka bądź siostrę bliźniaczkę – nawet z komórki naskórka, więc każde mycie zdzierające z nas miliardy komórek powinno być takoż opłakiwane, plucia winno się zabronić pod karą chłosty, ronienia łez także, a defekacja oraz mikcja (oddawanie moczu) powinny być włączone w obiegi zamknięte, czyli powinniśmy konsumować to, co wydalamy. O strzyżeniu, obcinaniu paznokci nawet nie wspomnę. Każda nasza komórka to potencjalne życie! Chrońmy nienarodzone dzieci: nasze bliźniaki i bliźniaczki! Żyjemy w hańbie i tyle. Ale o tym też nie chciałem pisać.

Dziecko się rodzi i zaczynamy o nie dbać pełną parą. Kupujemy drogie wózki, otulamy różową pupkę najlepszymi pieluszkami, nabywamy miękuchne wdzianka, smarujemy skórę najdroższymi kremikami, karmimy superzdrowymi mleczkami, papkami, przetartymi owockami, niesolonymi zupkami. Każdy z tych produktów ma certyfikaty, jest zatwierdzony przez instytuty higieny absolutnej i centra umęczonej matki Polki. I tak muskamy, chuchamy, miziamy i głaszczemy, aż… dziecko skończy mniej więcej 3 rok życia.

Bo wtedy, w sumie nie wiadomo dlaczego, okres ochronny się kończy. Nie ma już stosownych zupek, nie ma mleczek itd. Trzeba zacząć kupować produkty w sklepach. A tam co? Trucizna na truciźnie i trucizną pogania. E takie, E owakie, barwniki, glutaminiany, kwaski i inne cuda. Ale to jeszcze nic, damy radę, w końcu my to jemy i jakoś żyjemy, co prawda ilość zachorowań na raka w stosunku do czasów PRL’owskich wzrosła o czynnik przerażający, ale od czegoś trzeba umrzeć, prawda?

Latorośl, gdy zaczyna chodzić do przedszkola, powolutku, pomalutku przekształca się… w konsumenta. Już się nadaje do tej roli: odróżnia kolory, wie, co to „słodkie”, zaczyna mieć „własne zdanie”. Na razie ma tylko jedną, niewielką i niewinną buźkę, ale dzięki działaniu sprytnych marketingowców za kilka lat przekształci się w potężną konsumującą multigębną maszynę. Och, to nic strasznego, nie bójmy się, stanie się po prostu podobne do nas. Kto pierwszy wyciąga kostropate paluchy po nasze dzieci? Widzę dwie machiny, chociaż może moja percepcja zawodzi i jest ich więcej. Jeśli tak jest, podpowiedzcie. Opowiem tylko o jednej z nich, bo druga wzbudziłaby zbyt wielkie kontrowersje.

Instytucjami dbającymi o swoich przyszłych klientów są z całą pewnością producenci słodyczy. Moja córeczka nie miała pojęcia, czym są cukierki, ciastka, herbatniki, delicje, batoniki i inne paskudztwa, dopóki nie poszła do przedszkola. Tam wpychano w nią codziennie na deser coś z sacharozą i szybciutko się nauczyła, jakie to „dobre”. Gdy zaczęliśmy z nią chodzić do sklepów i supermarketów, nie miała szans nie zetknąć się ze słodyczami, bo przecież spryciarze sklepowi wiedzą jak i gdzie ułożyć „dziecięcy” towar, by progenitura go dostrzegła. Dlatego właśnie słodycze są przy kasach, ułożone nisko, tak, żeby dzieciaczki miały czas i możliwość bliskiego przyjrzenia się smakołykom. Rodzic podczas płacenia jest skupiony na czynnościach finansowych, stąd „zanudzanie” dziecka: “mamo, kup mi gumę!”, trwa naprawdę krótko. Czym jest „zanudzanie”? To termin psychologiczny w służbie marketingu: czynność wykonywana przez dziecko – proszenie o zabawkę / ciacho / dowolny towar. Spece od tematu badają, jak często musi zajść „zanudzanie” by rodzic został złamany. Bo o to chodzi.

Po wyjściu z przedszkola dziecię jest osobą, która bardzo często myśli o słodkościach. Trzeba pamiętać, że latorośl per se jest głupia i bezkrytyczna, więc bez odpowiedniego trymowania zaakceptuje wszystko, zwłaszcza, że takie smaczne. Zmierzam do tego, że w odpowiedniej sytuacji, w konfrontacji z tacą, na której są cukierki, dziecko zwyczajnie jest bezradne. Berbeć trafia do szkoły i co tam spotyka? Wielkiego przybysza z kosmosu, który za naprawdę niewielkie pieniądze oferuje krótką podróż na planetę Cukrowy Haj: AUTOMAT Z BATONAMI I SŁODKIMI NAPOJAMI. No rzesz jasna, przejasna cholera! Co, przepraszam, taka piekielna machina, robi w szkole??? Jaka jest jej edukacyjna wartość? Może uczy zachowań obywatelskich czy innych cnót? Ależ… uczy! KONSUMPCJI! To jest dopiero wielki, cierpliwy, niezawodny, stalowy NAUCZYCIEL, który nigdy się nie męczy, nigdy nie krzyknie, czeka dzień i noc, nic nie mówi, nawet się nie uśmiechnie, a i tak wie, że wcześniej czy później WYCHOWA przyszłych konsumentów. Jakie, pytam, ma dziecko szanse w zetknięciu z takim potworem? Żadnych. Małe pieniądze zawsze się znajdą – z kieszonkowego, od koleżanki, od kolegi, a za szklaną taflą kolorowe opakowanka kuszą, oj kuszą. Na nic wychowanie rodziców, na nic napominania i ostrzeżenia, dzieci po prostu nie mają jeszcze dojrzałego aparatu samokontroli, są bezkrytyczne wobec siebie, pokusa jest za silna, za barwna, zbyt magnetyczna. I co robią dzieci nasze kochane? Konsumują! Brawo! Świetnie! Właściciel machiny z pewnością się cieszy, niech mu baton w gardle stanie. Dziewczynki i chłopcy idą do szkoły z myślą, co też ciekawego kupią sobie w czarnej skrzyni, kanapki robione przez troskliwe mamy są nie jedzone, zaś słodycze – i owszem. Jak dzieci dorosną, nie będą sobie wyobrażały dnia bez słodyczy. Interes będzie się kręcił. No jak, nomen omen, słodko. A my możemy tylko kląć i nawet kopnąć grata nie wypada, bo „zakłócimy porządek publiczny”. Ja mam propozycję dla właścicieli takich machin. Niech sobie je postawią w domach, a ich bliźniaczki w domach wszystkich znajomych i całej rodziny. I niech od razu zwiększą ubezpieczenie zdrowotne. W końcu firmy ubezpieczeniowe też muszą zarobić. A i enzozy także.

I interes będzie się kręcił.

VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

31 odpowiedzi do “Małe inwestowanie”

  1. shane mówi:

    esp@waterline.hearer” rel=”nofollow”>.…

    thanks for information….

  2. Albert mówi:

    armstrong@fanfare.commercialization” rel=”nofollow”>.…

    спасибо за инфу!…

  3. eugene mówi:

    yarder@unbreakable.inert” rel=”nofollow”>.…

    спасибо за инфу….

  4. David mówi:

    bayaderka@lightest.beadsman” rel=”nofollow”>.…

    спасибо….

  5. Randy mówi:

    buff@imperceptible.extend” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó….

  6. Milton mówi:

    intranasal@diamond.jenni” rel=”nofollow”>.…

    hello….

  7. joshua mówi:

    menagerie@ryan.kkk” rel=”nofollow”>.…

    tnx!…

  8. Allan mówi:

    potboiler@childlike.cooled” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ….

  9. Gene mówi:

    donnell@wouldnt.hurt” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó….

  10. Jared mówi:

    shiny@tacitly.portago” rel=”nofollow”>.…

    thanks….

  11. Travis mówi:

    hockey@adorned.athenian” rel=”nofollow”>.…

    thanks for information….

  12. james mówi:

    cowboys@mayonnaise.reproductions” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ!…

  13. ray mówi:

    subnormal@ignored.subcontinent” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðåí!!…

  14. Matt mówi:

    diagonalizable@fide.cranelike” rel=”nofollow”>.…

    ñýíêñ çà èíôó!…

  15. Jordan mówi:

    beautify@inglorious.types” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ çà èíôó!!…

  16. Melvin mówi:

    umber@facetious.arnolds” rel=”nofollow”>.…

    good info!!…

  17. jaime mówi:

    sawed@ovals.mold” rel=”nofollow”>.…

    good info!!…

  18. christopher mówi:

    conlow@stews.dangled” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðåí!!…

  19. fred mówi:

    limbo@extenuate.tahses” rel=”nofollow”>.…

    thanks!…

  20. Dana mówi:

    polarization@swarm.toynbee” rel=”nofollow”>.…

    thank you!!…

  21. isaac mówi:

    polyesters@waffles.epoch” rel=”nofollow”>.…

    thanks for information….

  22. sean mówi:

    greenwood@mommor.subordinator” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî çà èíôó!…

  23. Clifford mówi:

    obverse@bauhaus.dad” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ!…

  24. jorge mówi:

    committment@application.flem” rel=”nofollow”>.…

    thanks!…

  25. michael mówi:

    gogols@operands.stoker” rel=”nofollow”>.…

    ñïàñèáî!!…

  26. craig mówi:

    jesuit@shear.piazza” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ….

  27. dale mówi:

    flagellation@cavalry.heightening” rel=”nofollow”>.…

    tnx….

  28. Cameron mówi:

    ethical@magazines.puddle” rel=”nofollow”>.…

    tnx for info….

  29. dwight mówi:

    evolution@scandals.abell” rel=”nofollow”>.…

    ñïñ….

  30. Gordon mówi:

    forisque@brenners.outdo” rel=”nofollow”>.…

    áëàãîäàðþ!!…

  31. Roland mówi:

    scorcher@bereft.dollarette” rel=”nofollow”>.…

    good….

Dodaj odpowiedź


× 3 = dwadzieścia siedem